XXXVIII Kurs i Zlot Instruktorów Turystyki Żeglarskiej PTTK „Międzyrzecki Region Umocniony 2023” odbył się w dniach 5-8.10.2023 r. Pomimo pewnych perturbacji związanych z ostatecznym ustaleniem terminu, a później zmianą miejsca zakwaterowania Zlot odbył się w Ośrodku Wypoczynkowym Archimedes Tours, nomem omen w miejscowości Święty Wojciech, około 5 km od Międzyrzecza.
Ogromny, zalesiony teren ośrodka, położonego nad bardzo czystym jez. Głębokim, oferował nam miejsca noclegowe w części hotelowej i drewnianych domkach kampingowych. Ładnie zagospodarowany teren zapewnił nam duży komfort pobytu, smaczne posiłku i spełnianie przez gospodarzy ośrodka wielu, wcześniej nie omawianych potrzeb.
Jak co roku zlot rozpoczął się od kolacji w czwartkowy wieczór, na którą uczestnicy przyjeżdżali z różnych stron Polski. Tegoroczny rekord to Cieszyn – Międzyrzecz, sporo ponad 500 km w jedna stronę. Pomimo znacznych odległości do przejechania, na zlocie zjawiło się ponad 30 uczestników.
Piątkowy dzień przeznaczony został na zwiedzanie zamku w Międzyrzeczu oraz osławionych poniemieckich umocnień w rejonie Międzyrzecza. Szybki dojazd do Centrum miasta i parkujemy koło głównej bramy zespołu zamkowego w Międzyrzeczu.
Składa się on z dwóch, zasadniczo różniących się obiektów: pierwszy to ruiny zamku, z jedną udostępnioną do zwiedzania salą wystawienniczą, w której pokazane są średniowieczne przyrządy do tortur.
Część druga, zdecydowania bardziej interesująca, to barokowa zabudowa zespołu pałacowego w którym umieszczono kilkanaście sal wystawienniczych. Chyba najważniejsza z nich to sala portretów trumiennych, największa w Europie kolekcja specjalnie malowanych portretów zmarłych osób, które później umieszczano podczas uroczystości żałobnych na trumnach zmarłych. Wykonane w różnych technikach, na różnych materiałach, o różnej wielkości kolekcja przyciąga wzrok, jednocześnie wymuszając refleksje nad szybko przemijającym czasem i ostatecznością, która dotyczy każdego z nas.
W pozostałych pomieszczeniach zaprezentowano przebogatą i jakże niejednoznaczną historię polsko – niemiecką, która w zależności od okresu decydowała o właścicielach i mieszkańcach tych regionów. Generalnie muzeum bardzo ciekawe i warte zwiedzenia.
Drugim obiektem, który w tym dniu zwiedzaliśmy były bunkry i tunele Międzyrzeckiego Regionu Umocnionego MRU). Już wcześniej nawiązałem kontakt z miejscowym przewodnikiem, który mając uprawnienia poprowadził nas po najciekawszych miejscach, żelbetonowych umocnień, głęboko umieszczonych pod ziemią. Przewodnik czekający już przy bramie muzeum w Międzyrzeczu, pilotował nas kilkanaście kilometrów podczas przejazdu do Pniewa, w rejon lokalizacji umocnień.
Zwiedzanie rozpoczynamy przy budynku mieszczącego siedzibę Muzeum Fortyfikacji Nietoperzy Międzyrzeckiego Regionu Umocnionego (MRU). Jest kilka tras zwiedzania, uzależnionych od czasu i stopnia trudności. My wybieramy trzy godzinną, podziemną trasę, na którą ze względu na potrzebę pokonania w każdą stronę około 120, wąskich i stromych schodów nie wszyscy się decydują. Pozostając przy budynku muzeum, na terenie zewnętrznej części piknikowej, delektują się serwowaną tutaj wojskową grochówką z kotła.
Grupa zwiedzająca, po krótkiej wycieczce po rozległym terenie fortyfikacji, poznaje rozmieszczenie umocnień w okolicy, ich długość – ok. 50 km, wielkość i rozmach umocnień, schodzi w jednym z kilkunastu bunkrów bojowych w podziemną część umocnień. Patrząc z perspektywy ponad 80 lat jakie upłynęły od ich powstania, już sama konstrukcja bunkrów i wykorzystanych rozwiązań technicznych, zastosowanych zabezpieczeń dotyczących bezpieczeństwa załogi: wentylacji, dostarczania wody pitnej czy odprowadzanie ścieków w tak przemyślany sposób zabezpieczający załogę przed warunkami zewnętrznymi robi ogromne wrażenie. Pomimo, że poruszaliśmy się dość sprawnie za przewodnikiem, wycieczka przeciągnęła się ponad zakładane trzy godziny. Nie będę opisywał w szczegółach tego co zobaczyliśmy wewnątrz kompleksu bunkrów bojowych i rozległej sieci tuneli, aby nie psuć przyjemności przyszłym eksploratorom tych obiektów.
Teoretycznie powrót na obiad powinien zająć nam około 20 minut, lecz sprzyjająca pogoda, zalesienie terenu i okres, w którym odbywał się zlot sprzyjał grzybobraniu. Trafiliśmy na wysyp grzybów, wystarczyło zatrzymać się przy lesie, aby w odległości do 100 metrów od samochodu uzbierać duże reklamówki prawdziwków i podgrzybków, różnej wielkości. Po powrocie okazało się, że nawet na terenie ośrodka można uzbierać ich pokaźną liczbę.
Jeszcze w tym samym dniu, po poobiedniej sjeście odbyły się zajęcia przypominające zasady bezpiecznego przebywania na jachcie, meteorologii i udzielania pierwszej pomocy przedmedycznej. Dodatkowo, w sposób praktyczny zapoznano uczestników zlotu z działaniem i procedurą użycia defibrylatora AED. Późniejsza, bogata kolacja i koncert gitarowy z recitalem szant i piosenek turystycznych zakończył ten dzień pełen wrażeń.
Sobota to dodatkowy wyjazd na zwiedzanie obrotowych lub zwodzonych mostów obronnych wchodzących w skład MRU. Przy okazji wielu uczestników zlotu wybrało się na grzybobranie, przywożąc ze sobą bardzo dużo grzybów, które trzeba było oczyścić i wysuszyć. W efekcie kilka osób było zmuszonych jechać do Międzyrzecza, aby kupić suszarki do grzybów, być choć po części podsuszyć zebrane plony.
Podsumowując zlot – było wygodnie, smacznie, życzliwie, śpiewająco i grzybowo.
Pozostał nam do zrealizowania jeszcze jeden, poza programowy punkt zlotu. Pod koniec października mijał rok od śmierci naszego Przyjaciela śp. Ryszarda Grzegorzewskiego.
W niedzielę 8 października, po wcześniejszym obiedzie, wszyscy zainteresowani gremialnie udali się do pobliskich Szamotuł, aby na grobie złożyć wcześniej przygotowany wieniec i odśpiewać ulubiona przez śp. Ryszarda szantę – „Gdzie ta keja”. Również wiele wzruszeń wywołało spotkanie z rodziną, która towarzyszyła nam w tej skromnej uroczystości upamiętniającej postać śp. Ryszarda.
Aby w dalszym ciągu realizować przyjęte wiele lat temu założenie, że coroczny zlot odbywać się będzie w innym, ciekawym turystycznie i krajoznawczo regionie Polski, przyszłoroczny zlot planujemy zorganizować w Chorzowie, aby poznać „Szlak zabytków techniki” i zwiedzić podziemne zabytki wraz z wodną sztolnią kopalni Luiza, poznać architekturę górniczego Giszowca i dojrzeć uroki Parku Kultury i Wypoczynku oraz Stadionu Śląskiego w Chorzowie.
Dziękuję wszystkim za udział w Zlocie, za chęć wspólnego przebywania i poznawania nowych miejsc, za uczestnictwo we wspólnych rozmowach, grzybobraniu, zabawach i śpiewaniu szant. Za to, że jesteście!
To zawsze daje mi niesamowity impuls do działania i chęć do organizacji wspólnych rejsów oraz zlotów, pomimo coraz większych, acz niezależnych od nas problemów.
Spotkajmy się wszyscy w przyszłym roku w Chorzowie.
Po rocznej przerwie spowodowanej pandemią Covid-19, w dniach 30.09 – 3.10.2021 r. odbył się XXXVII Kurs i Zlot Instruktorów Turystyki Żeglarskiej PTTK. Obostrzenia związane z lockdownem, pozamykane ośrodki wypoczynkowe lub ich całkowita likwidacja, mocno ograniczyły wybór miejsca, gdzie moglibyśmy się spotkać. Wrócić do wspomnień z zeszło i tegorocznego rejsu, a przede wszystkim odświeżyć praktyczną wiedzę dotyczącą bezpiecznego zachowania się na jachcie, umiejętność oceny zjawisk meteorologicznych, zasad udzielania pierwszej pomocy przedmedycznej, użycia defibrylatorów AEG i sprawność w zastosowaniu pozycji bocznych ustalonych.
Po długim namyśle postanowiłem wybrać ośrodek wypoczynkowy w Serpelicach, miejsce nam doskonale znane z pobytu sprzed ośmiu lat. Ośrodek pięknie położony nad Bugiem, bardzo zadbane, z mnóstwem zieleni i własnym mini ZOO. Położenie i atrakcje ośrodka to jedno, najważniejszym argumentem przy wyborze miejsca to podejście właścicieli do przyjmowanych gości. Gościnność i chęć spełniania prawie każdej prośby, to jedno, drugie to wyżywienie – swojskie, do tego nie do przejedzenia.
Zakwaterowanie w dwuosobowych pokojach w głównym budynku, ich wysoki standard i widoki z okien na pewno zadowoliły każdego uczestnika Kursu i Zlotu.
Czwartek to dzień na dojazd uczestników do miejsca spotkania, różnych zakątków kraju i różnej odległości dojazdu. Ci którzy pierwszy raz przyjechali nad przełom Bugu i zobaczyli lokalizację ośrodka byli zachwyceni. Nieskazitelnie piękna przyroda w jesiennych barwach i pogoda jak marzenie. Przez trzy dni ciepło, bezwietrznie i słonecznie. Dzień przyjazdu to również radość, że możemy się wszyscy odliczyć, że jesteśmy zdrowi i chcieliśmy się spotkać. To także pierwsze wspólne opowieści o przeżytych chwilach nad i na wodzie. Do godziny 20.00 wszyscy uczestnicy Kursu i Zlotu dotarli do Serpelic. Udało mi się jeszcze w tym dniu przekazać przedstawicielowi Nadbużańskiemu Centrum Turystyki Kajakowej w Drohiczynie przywieziony przeze mnie, po wcześniejszym uzgodnieniu, sprzęt kajakowy używany przez śp. kol. Ferdynanda Drabika, kajakarza, autora przewodników kajakowych, malarza i poetę, Członka Honorowego PTTK. Uznałem, po uzgodnieniu z Inką, wdową po Ferdynandzie, że to będzie najlepsze miejsce na wyeksponowania sprzętu na którym pływał Ferdynand i jednocześnie pokazanie jego ponad półwiecznego dorobku i osiągnięć.
Piątek to tradycyjnie dzień poświęcony krajoznawstwu, zawsze chcemy w okolicach w których odbywa się Zlot poznać ciekawe i atrakcyjne miejsca i wynieść dodatkowe korzyści poznawcze. Nie do końca udało się zrealizować pomysł na wycieczkę wodno-konną w górę rzeki Bug. W założeniu połowa uczestników miała jechać bryczkami wzdłuż rzeki, na jej przełom w okolicach Gnojna, druga część miała płynąć katamaranem dostosowanym do pływania po Bugu. W umówionym miejscu mieliśmy się zamienić środkami lokomocji, aby poznać z różnych perspektyw przepiękne miejsca Podlasia. Niestety obowiązujące obostrzenia w poruszaniu się w rozszerzonej, zamkniętej strefie przygranicznej uniemożliwiły to nam. Na szczęście każdy z uczestników zlotu mógł zobaczyć Podlasie od strony wody i kozła woźnicy.
Słodkim zakończeniem piątkowego do południa był poczęstunek z przepysznym ciastem i wyśmienitym winem.
Blok poobiednich zajęć rozpoczął się o godz.16.00 i obejmował wykład kol. M. Grzemskiego na temat bezpieczeństwa na jachcie, pokaz środków bezpieczeństwa pośredniego i własnego żaglarzy, pirotechniki oraz środków i sposobów wzywania pomocy oraz podstaw meteorologii. Bardzo ciekawy wykład trwał prawie 2,5 godziny i wzbudził ogromne zainteresowanie wszystkich uczestników Kursu i Zlotu. W zajęciach wzięło udział dwoje kandydatów na Instruktorów Turystyki Żeglarskiej PTTK, reprezentujących dwa skrajnie odległe regiony Polski: kol. Ewa z Cieszyna i kol. Piotr z Olsztyna. Uzupełnieniem szkolenia były zajęcia z udzielania pierwszej pomocy przedmedycznej, użycia defibrylatorów serca oraz przypomnienie pozycji bocznych ustalonych, zapewniających bezpieczne oczekiwanie poszkodowanego na przybycie profesjonalnej pomocy medycznej. Tę ponad 1,5 godz. część zajęć prowadził kol. Wojtek Skóra.
W krótkiej przerwie pomiędzy wykładami pokazana została nierdzewna kotwica z metrowym nierdzewnym łańcuchem kotwicznym, wykonana przez naszego nestora rejsów i zlotów – Rysia Grzegorzewskiego. Kotwica o tyle nietypowa, bo na jej ramionach został wygrawerowany napis – 30 finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Ponad 9 kg kotwica, umieszczona na specjalnie przygotowanym stojaku, zostanie przekazana na licytacje podczas 30 finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy związanej z zapobieganiem i leczeniem chorób wzroku u dzieci.
Zakończeniem drugiego dnia pobytu w Serpelicach było barbecue podane w specjalnym ogródku grillowym. Ciepły wieczór i palące się ognisko, przeróżne miejscowe przysmaki, niespotykane w innych częściach kraju, do tego przygotowane w niewyobrażalnych ilościach sprzyjały wspólnemu biesiadowaniu. Przysłowiową wisienką na torcie tego wieczoru było wspólne śpiewanie szant i piosenek turystycznych. Gitarowe, autorskie interpretacje Ryśka Bosmana znanych utworów utrudniały czasami pomocne głosy uczestników kolacji, wywołując przy tym gromki śmiech i ogólną wesołość. Znakomita muzyka, nastrój i dobra zabawa, oraz przedłużające się rozmowy o tym co było, co jeszcze chcielibyśmy zobaczyć i przeżyć długo nie pozwoliły rozejść się zlotowiczom do swoich pokoi.
Sobotni poranek ponownie przywitał nas przepiękną, słoneczną i bezwietrzna pogodą. W programie zapisane były dwie możliwości spędzenia czasu, jedna przewidywała pieszą wycieczkę na Kalwarię Podlaską, ładne miejsce usytuowane na wzgórzu, pośród sosnowego lasu, drugi wariant pozwalał na dłuższe spędzenie czasu w poszukiwaniu grzybów.
Oba warianty cieszyły się sporym zainteresowaniem i nikt nie mógł się nudzić, choć grzybobranie przyniosło raczej nikłe efekty, kila dorodnych kani i trochę kurek. Za to uczestnicy pieszej wycieczki wrócili pełni zachwytu nad urokliwością i pełnią spokoju, jakiego mogli doznać odwiedzając poszczególne stacje Drogi Krzyżowej. Jeszcze przed obiadem odbyła się dla chętnych pierwsza tura zawodów strzeleckich z pistoletu pneumatycznego. Jak się szybko okazało, dla kilku osób biorących udział w zabawie, około 10 metrowa odległość pomiędzy tarczą, a muszką pistoletu była dystansem nie do przebycia przez wystrzeliwaną przez nich śrucinę. Niespodziewanie spadające liście z najmniej oczekiwanej strony lub „nie tknięte” tarcze strzeleckie nie były jednostkowe. Po obiedzie odbyła się druga tura strzelań i również podczas niej nie obyło się bez żartów, śmiechu a przede wszystkim dobrej zabawy. Wieczorny koncert gitarowy Ryśka Bosmana i kolacja przy grillu zakończyły następny, pełen wrażeń i przeżyć zlotowy dzień.
Niedzielny poranek ponownie przywitał nas przepiękną, bezwietrzna i bardzo słoneczną pogodą. Okolica i mocno przygrzewające słońce wręcz zachęcało do spacerów wzdłuż leniwie płynącego w tym miejscu Bugu, wiele osób skorzystało z tych ostatnich chwil pobytu w Serpelicach, aby jeszcze doładować swoje wewnętrze akumulatorki i pooddychać jesiennym, nieskazitelnie czystym powietrzem.
Członkowie Komisji Turystyki Żeglarskiej w tym samym czasie spotkali się na swoim posiedzeniu, aby omówić kończący się, trudny organizacyjnie sezon, zatwierdzić wstępny plan działania KTŻ na 2022 r, i ocenić realizację LXII Rodzinnego Rejsu Żeglarsko-Motorowodnego „Koronowo 2021”, zapoznać się z założeniami LXIII Rejsu Żeglarsko-Motorowodnego PTTK „Wielkie Jeziora Mazurskie 2022. Pływajmy w czystych wodach – kampania edukacyjna”. Przyjęto również w poczet kadry żeglarskiej PTTK dwoje nowych instruktorów, którym wręczono odznaki instruktorskie i proporczyki turysty żeglarza PTTK. Łącznie posiadamy około 130 Instruktorów Turystyki Żeglarskiej PTTK.
Pożegnalny obiad już o godzinie 13.00 miał umożliwić wcześniejszy wyjazd z Serpelic i spokojne, bezpieczne dotarcie do domów. Nie mniej jednak smakowity obiad z deserem, niezapomniana atmosfera jaką stworzyli nam gospodarze Ośrodka Urocza pani Bogusia i pan Andrzej, wreszcie wspólne zdjęcia przed brama ośrodka jeszcze długo nie pozwoliło rozjechać się do własnych portów. A mnie jako organizatora spotkania zawsze najbardziej cieszą takie chwilę, gdyż po czasie trwania pożegnań mogę ocenić zadowolenie uczestników.
Zakończył się Zlot, przed nami jesienne i zimowe wieczory, na szczęście już wiosną będziemy mogli pozdejmować plandeki z własnych łódek i rozpocząć przygotowania do następnych rejsów i spotkań z Przygodą, a tego sobie i wszystkim życzę.
Komandor Zlotu
Wojtek Skóra
XLI Rejs Żeglarsko-Motorowodny „Gościńce Kanału Elbląskiego i jez. Jeziorak. Pojezierze Iławsko-Ostródzkie”, z honorowymi patronatami Prezesa Państwowego Gospodarstwa Wodnego „Wody Polskie” oraz Burmistrza Miasta Iława, rozpoczął się w sobotnie do południe 4 lipca, w pięknej i nowoczesnej Ekomarinie Zalewo.
Pierwsze załogi dojechały na miejsce już około 3.00 w nocy aby się potem spokojnie rozładować dźwigiem i móc postawić maszty na jachtach. Niestety dźwig który przyjechał nie był w stanie sprostać zadaniu, nie tylko ważny jest sam udźwig ale też na jaką odległość może on przestawić z przyczep jachty na wodę. Po chwili nerwówki i przy pomocy przyjaznego bosmana i długiego pasa transportowego udało się w ciągu 2 godzin bezpiecznie wyslipować wszystkie jednostki do wody.
Potem mozolne ustawianie masztów, taklowanie i sztauowanie jednostek we wszystkie dobra jakie zabierali uczestnicy rejsu na swe jednostki.
Wieczorem odbyło się uroczyste rozpoczęcie rejsu, wszystkie załogi otrzymały „pakiety startowe” przygotowane przez władze samorządowe Zalewa i komandora rejsu.
Wyśmienita kiełbaska z grilla u wszystkich wywołała dodatkowy uśmiech, a rozmowy z przyjaciółmi, często długo niewidzianymi, szybko zabrały czas upływającego wieczoru.
Zmęczenie nocnym dojazdem na miejsce startu rejsu, potem prawie całodzienna krzątanina przy jachtach, spowodowała, że godzina ciszy nocnej została dochowana i nad Ekomariną Zalewo zaległa błoga cisza.
Niedzielne do południe to droga przez jez. Ewingi i kanał dobrzycki, by po około 1, 5 godziny wypłynąć na jez. Jeziorak. Cumujemy przy pomostach gospodarstwa agrotechnicznego „Przystań” w Matytach. Wieczorem mamy przygotowane ognisko i dwugodzinny koncert akordeonowo- gitarowy, podczas którego mogliśmy posłuchać utworów poezji śpiewanej a przy naszych starych, dobrych szantach mogliśmy wspólnie pośpiewać.
Rozpoczynamy pierwszy tydzień rejsu, przy pięknej słonecznej pogodzie płyniemy do Siemian, gdzie rybka w gospodzie „Strzecha” jest jak zawsze świeża i smaczna, nocujemy przy Lipowym Ostrowie. Już przystań w Siemianach była dość mocno zapełniona, co po zakończonym weekendzie nie należy do rzeczy oczywistych, płyniemy na Lipową a tam to samo. Z trudem mieścimy się upychając się przy dwóch pomostach. Wieczorem z pasjonatem miejscowej historii odwiedzamy ruiny gospodarstwa, które tutaj do końca II wojny światowej tętniło życiem i z jakości ryb poławianych w Jezioraku było sławne nawet w Berlinie. Po zmroku udajemy się jeszcze na mogiły pierwszych mieszkańców, aby zapalić znicz. Godne pochwały jest to, że miejsce stało się już prawie kultowe wśród żeglarzy przypływających na Lipowy Ostrów, którzy dbają o nie, usuwają liście, palą znicze, spotykają się na żeglarskie wypominki.
Wtorek to ciepła ale bardzo szkwalista pogoda, płyniemy na biwak do Zatoki Widłągi, jednego w wielu miejsc na Jezioraku, gdzie można przycumować w ciszy i spokoju. Tym bardziej, że zostajemy na noc w miejscu, które zwie się obiecująco – Leśny Pocałunek .
Czas jest nieubłagany, a w tym rejsie zdecydowanie mam go za mało. Cały czas się coś dzieje, czy to ujęte w harmonogramie rejsu, czy wynikające z nastroju chwili.
A jest ciekawie, pomimo pogody, stale płatającej nam figle.
Ciepły, bezwietrzny wieczór na Widłagach pozwolił nam długo obserwować gwiazdy i przelatujące satelity, nie wszystkie zbierające dane meteorologiczne.
Ognisko i gitara, szanty i piosenki turystyczne grane cały wieczór przez Mariusza dawały nieopisany, nostalgiczny nastrój. Wielu z nas przypominały się słowa piosenek nie śpiewanych od wielu, wielu lat.
Jak wcześniej zaznaczyłem pogoda na nie rozpieszcza, środowy poranek przywitał nas deszczem, a ekstra dodatek to zimny porywisty wiatr. Płyniemy do Iławy, do przystani Pod Omegą, gościnnego ośrodka turystyki wodnej PTTK. Jego gospodarz Staszek Kasprzak, znany wszystkim, którzy kiedykolwiek pływali po Jezioraku, przyjmuje nas przysłowiowym chlebem i solą, dodatkowo burmistrz miasta Iława, jako honorowy patron rejsu, przekazuje wszystkim uczestnikom rejsu pakiety informacyjne zawierające ciekawe materiały promocyjne Miasta Iława i atrakcji turystycznych gminy.
Realizując program rejsu, łączący walory turystyczno-krajoznawcze, realizujemy również cześć szkoleniowo poznawczą. Nas rejsowy nurek Włodek pokazuje sposób zakładania kombinezonu ratowniczego i jego użycia.
Poglądowa lekcja zachowania się w wodzie człowieka ubranego w taki kombinezon, uświadamia nam w jaki sposób należy się w nim zachowywać i pływać. Tu również jedno z rejsowych małżeństw Ewa i Tadeusz obchodziło 53 rocznicę ślubu, co w przystaniowej Tawernie uczciliśmy lampką szampana.
Następny, krótki etap rejsu zaprowadził nas na przystań w Sarnówku, ośrodka wypoczynkowego firmowanej przez TVP, kiedyś niedostępnego dla normalnych zjadaczy chleba, obecnie realia ekonomiczne spowodowały jego otwarcie dla wszystkich chętnych chcących skorzystać, nie tylko od wody, z jego atrakcji. Jest tu dość ładnie zagospodarowane pole namiotowe i kempingowe.
Po wspólnym wieczorze spędzonym w tutejszej kawiarence, przy mocno padającym deszczu, prawie biegiem udajemy na degustacje smażonych rybek, złowionych wcześniej przez rejsowych wędkarzy Tadzia i Włodka. Ogromny talerz, doskonale upieczonych, chrupiących uklejek i małych płotek błyskawicznie znika, a przygotowujący je kuchmistrze nie nadążają z ich pieczeniem.
Piątek 10 lipca to ostatni dzień kiedy na tym etapie harmonogramu rejsu możemy popływać na żaglarz, następne dni to już pływanie po kanałach z położonymi masztami. Etap Sarnówek – Chmielówko Letnisko to pełnoprawne regaty żeglarskie, z wyznaczoną linią startu i srogą komisją regatową, ścisłe egzekwującą przepisy regatowe. Najszybciej do linii mety dopływa załoga jachtu Blądi 2, ze skiperem Zygmuntem Młodszym, pozostałe załogi meldują się na mecie w przedziale jednej minuty, co świadczy o bardzo zaciętej rywalizacja aż do samego końca, ale zwycięzca może być tylko jeden. Nagrodą za zajecie I miejsca była Chwała Zwycięzcy i bardzo ładny album o starych żaglowcach.
Tutaj też mamy sposobność popróbowania miejscowych ekologicznych wiktuałów ze znakomitymi wędlinami, miodami, np. z truskawkami czy malinami, przesmacznym chlebem na zakwasie z tymiankiem, choć cena 15 zł za chlebek z niewielkiej foremki jest dość szokująca.
W następny poranek składamy maszty, klarujemy liny i płyniemy przez Zatokę Kraga, aby kanałami dostać się do Miłomłyna. Przystań Na Wyspie to ładnie położone, osłonięte miejsce, z pełną infrastrukturą brzegową, sanitariatami, ciepłą wodą i gościnnymi właścicielami w osobach Tomka i Julii. W niedzielne do południe udajemy się do urn wyborczych, spełnić swą obywatelską powinność, ubrani w jednakowe, rejsowe koszulki początkowo wywołujemy spore zdziwienie wśród komisji wyborczej, a potem podejrzliwość czy aby ich kolor nie jest czasem złamaniem ciszy wyborczej. Zaraz po powrocie na przystań odpływamy z Miłomłyna, kierując się kanałami w kierunku jeziora Ruda Woda. Tam, przy bardzo szkwalistej i deszczowej pogodzie cumujemy na chwilę w Wenecji -ośrodku harcerskim hufca Łódź. Kilka szybkich zdjęć, aby udokumentować, że rejsy PTTK dopływają wodą nawet do Wenecji i płyniemy do Czulpy, sztucznej zatoki utworzonej podczas prac przy realizacji bardzo ambitnego planu inż. GJ. Steenke – pochylni Kanału Elbląskiego.
W tym miejscu należałoby się dłużej zatrzymać i opisać wizjonerski projekt połączenia, przy prawie 100 metrowej różnicy poziomów, Pojezierza Iławskiego z Elblągiem i Zalewem Wiślanym. Nie zrobię jednak tego, bo chciałby aby jak największa rzesza żeglarzy wybrała się na ten zupełnie inny od Mazur akwen i sama przekonała się, że miejsca te są bardzo ciekawe turystycznie, przyrodniczo, a zwłaszcza wielością i arcyciekawymi rozwiązaniami budowli hydrotechnicznych. Niech każdy pozna uroki i tajemnicze zakątki Pojezierza Iławsko- Ostródzkiego.
Po zacumowaniu w Czupie, udajemy się na specjalnie zamówiony posiłek do Zajazdu Kłobuk, miejsca wręcz kultowego na mapie kulinarnych atrakcji Warmii. Część z nas idzie pieszo, część dzięki uprzejmości właściciela Zajazdu korzysta z podwózki, oszczędzając nogi, ale nie robiąc sobie miejsca na proponowane w menu wiktuały. Tutaj też nie będę opisywał wrażeń nie tylko kulinarnych z pobytu w Zajeździe pod Kłobukiem, bo historia jego powstania i nazwy, ścisłe wiąże się z postacią Zbigniewa Nienackiego i jego Pana Samochodzika. Polecam Zajazd wszystkim, którzy szukają czegoś więcej niż zwykłej, choćby najładniej przystrojonej jadłodajni.
Syci i zadowoleni, rankiem w dniu następnym, po blisko trzygodzinnym rejsie meldujemy się przy pochylni Buczyniec. Ale cóż to był za etap. O ile wcześniej, pomimo nisko zwisających gałęzi i płycizn dało się jakoś płynąć (problemem bywało wyminięcie się dwóch jachtów), to na tym odcinku niejeden z nas klął na czym świat stoi, wycinając kolejny raz nawinięte na śrubę silnika zielsko. Wypłycenia i silny wiatr powodował, że podniesiony miecz i wyłączony do czyszczenia silnik wpychał łódkę w jeszcze większą i gęściejszą zieleninę i kółko się zamykało. Tylko świadomość, że na Buczyńcu czeka na każdy jacht przygotowany przez Bistro Ślimak zestaw degustacyjny, składający się z trzech rodzajów, w inny sposób przygotowanych ślimaków, pchała nas do przodu i pomimo trudności pozwoliła dotrzeć do celu. A było co próbować: ślimaki po burgundzku, ślimaki nadziewane i snajki (co by to nie znaczyło, gdzie nie pośrednią rolę odgrywają cieniutkie plastry boczku). Było co próbować albo delektować, w zależności od podejścia do tego typu potraw.
Tutaj również pożegnaliśmy jedną z naszych rejsowych załóg, „Plutek” z Elą i Mariuszem zakończyli już w tym miejscu swoją przygodę z Gościńcami Kanału Elbląskiego i jez. Jeziorak, gdyż obowiązki domowe nie pozwoliły im na dalsze uczestnictwo w rejsie. Powrót tą samą trasa to już inna bajka. Nauczeni doświadczeniem dnia poprzedniego podnosimy płetwy sterowe prawie na „zero”, miecz do góry, silnik na 2/3 mocy i udaje się nam prawie bezboleśnie dopłynąć ponownie do bardzo gościnnej i dobrze znanej już nam przystani Na Wyspie, w Miłomłynie.
Tutaj, przy przepięknej pogodzie mamy zamiar spędzić dwa dni odpoczywając, grając w lotki i łowiąc ryby.
Po bardzo intensywnym odpoczynku w Miłomłynie, dniu 16 lipca rozpoczynamy naszą podróż w stronę Ostródy i jez. Szeląg Duży i Mały. Pomimo, że dwie śluzy Ostróda i Ruś Mała, które będziemy pokonywać na swej drodze należą do najmniejszych na szlaku, sam kanał do Ostródy i potem na Szeląg są zdecydowanie lepiej utrzymane i nie tak zarośnięte. Wydawałoby się, że droga na Buczyniec o wiele częściej uczęszczana powinna być bardziej zadbana i bliżej być serca miejscowego Zarządu Dróg Wodnych, ale jak już wcześniej opisując szlak na pochylnie, nic bardziej mylnego.
Po drodze zatrzymujemy się na nocleg w Klubie Żeglarskim w Ostródzie, miło, czysto i wszystko co potrzebne na kei.
Wpływając na jez. Szeląg Duży odkrywamy czyste, z wysokimi i zarośniętymi brzegami
jezioro, gdzie każdy znajdzie sobie pojedyncze miejsce, aby wśród sitowia zacumować i napawać się przyrodą i ciszą. Tutaj też znajduje się jedyny tej wielkości tunel wodny, którym nawet dużą jednostką możemy, pod nasypami drogi i torami kolejowymi przepłynąć na jez. Mały Szeląg. Niewielu żeglarzy wie o tym miejscu, a pewnie jeszcze mniej miało okazje pokonać jedyną w swoim rodzaju „przeszkodę wodną”. Do drugiej stronie przybijamy do przepięknie położonej i gościnnej przystani PTTK w Starych Jabłonkach.
Kierownik ośrodka, Pan Robert robił wszystko aby nam umilić dwa dni pobytu, które mieliśmy zaplanowane w harmonogramie rejsu. Mając możliwość obserwacji ośrodka z pozycji przycumowanych do pomostu łodzi, z wielką satysfakcja stwierdziłem, że wszyscy przebywający goście byli traktowani z taka samą życzliwością i gościnnością jak my. Zresztą brak miejsc w domkach kempingowych i na polu carawingowym, najlepiej świadczy o renomie ośrodka wśród odpoczywających turystów.
Piękna pogoda i długie ciepłe wieczory sprzyjały długim wspólnym biesiadą przy ognisku. Jak zawsze, niezawodny, NIEZASTĄPIONY Ryszard G. przygotował dla wszystkich, prosto z dużego gara kulinarną ucztę, w postaci gorącej i pachnącej zupy z wielkimi kawałami mięsiwa, kapusty i fasoli „Jasiek”. Tego smaku i zapachu nie da się opisać, to trzeba pokosztować by potem pamiętać i wspominać.
Rozpoczynamy ostatni, trzeci tydzień rejsu, odbywamy jeszcze jedną nostalgiczną podróż do Zajazdu Przystanek w Piławkach nad jez. Drwęckim. Serdecznie przyjęci i ugoszczeni przez właściciela zajazdu słuchamy jego historii o odbudowie tego miejsca, pomysłach na zagospodarowanie i rozwój Zajazdu, na przybliżenie historii pobliskich Faltyjanek, ze smutkiem oglądamy pobliskie, już mocno zdewastowane fragmenty byłego ośrodka wodnego, który jeszcze w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku był w posiadaniu PTTK. Szkoda.
Wtorkowy poranek 21 lipca to czas rozpoczęcia drogi powrotnej na jez. Jeziorak, po drodze po raz trzeci cumujemy w Miłomłynie, by w dniu następnym również odwiedzić przystań w Chmielówce Letnisko. Od tego miejsca nasze dalsze plany rejsowe ulegają zmianie, pierwotnie mieliśmy wracać do Zalewa, ale duży problem z dźwigiem zmusza nas do zmiany kierunku rejsu na południowy, płyniemy do Iławy. Po drodze zostajemy jeszcze na nocleg przy pomostach Związku Gmin jez. Jeziorak na wyspie Mały Gierczak. Ostatnie smażenie złowionych rybek, tradycyjne czyszczenie bakist i czas planować przyszłoroczny rejs.
W związku z tym, że założenia tegorocznego rejsu były inne niż dotychczasowych: krótkie dzienne przebiegi, dużo czasu na zwiedzanie i odpoczynek, postanowiliśmy, że najlepszym miejscem na przyszłoroczny rejs będzie Zalew Koronowski koło Bydgoszczy.
Krótki już odcinek do Iławy, miejsca wyslipowania dźwigiem łodzi, przebiega szybko i sprawnie. Również samo przygotowanie łodzi do transportu i ich załadunek na przywiezione z Zalewa przyczepy odbywa się bez żadnych problemów. Doświadczenie dźwigowego i dokładność w układaniu łodzi na przyczepach przynosi oczekiwany efekt. Nikt się nie stresuje, nikt nikogo nie pogania, wszystko odbywa się przy śmiechach i rozmowach o zakończonym właśnie rejsie.
A jak ja, jako komandor go oceniam?, trudno być sędzią we własnej sprawie. Niech świadectwem będę deklaracje, nie tylko uczestników tegorocznego rejsu, o chęci wzięcia udziału w przyszłorocznym rejsie.
Sam cieszę się, że rejs odbył się pomimo pandemii zgodnie z planem, że wszyscy uczestnicy zachowywali się w pełni odpowiedzialnie przestrzegając wymagany dystans społeczny i inne przepisy sanitarne. Że mogliśmy odwiedzić miejsca, o których wielu z nas nie wiedziało, pomimo już kilkukrotnego przepływania koło nich, że mogliśmy spotkać wielu nietuzinkowych ludzi z pasją, że mieliśmy okazje popróbować potraw, o których nigdy wcześniej nawet nie pomyśleliśmy, że zawsze na twarzach uczestników gościł uśmiech i wzajemny do siebie szacunek.
A to jest dla mnie największa satysfakcja i ocena zakończonego rejsu.
Dziękując za wspólnie spędzone na wodzie trzy tygodnie, już dzisiaj zapraszam na przyszłoroczny rejs, po równie ciekawym i pełnym tajemniczych miejsc Zalewie Koronowskiego.
Komandor rejsu
Wojtek Skóra
Wydawałoby się, że nie tak dawno zwiedzaliśmy przepiękny klasztor na Świętym Krzyżu, podczas spotkania turystów wodniaków w Rudkach.
A już minął rok i przyszło mi opisywać tegoroczny – XXXVI Kurs i Zlot Instruktorów Turystyki Żeglarskiej PTTK „Soczewka 2019”.
Sama nazwa Soczewka już brzmi intrygująco, a to położona na skraju gostynińsko-włocławskiego Parku Krajobrazowego, nad Zalewem Włocławskim bardzo ładna, spokojna miejscowość, około 12 km od Płocka.
Ośrodek Szkoleniowo-Wypoczynkowy „Mazowsze”, gdzie mieliśmy przyjemność przebywać w dniach 26-29.09 2019 r. na pewno w pamięci wszystkich uczestników Zlotu zapisze się z w szczególny sposób.
Czwartek 26 września to dzień, w którym uczestnicy zlotu zjeżdżali się z całej Polski do Soczewki. To dzień zakwaterowania, wspólnej kolacji, pierwszych spotkań i wspomnień. To również czas, gdy wraca się pamięcią do osób, które już nie mogą być z nami, żeglarzy, którzy odpłynęli na swój niekończący się rejs.
Jak zawsze podczas naszych żeglarskich spotkań piątkowy dzień przeznaczony jest na turystykę i krajoznawstwo.
Przy sprzyjającej pogodzie zwiedzaliśmy miejsca piękne, tajemnicze, często takie, o których nawet nie wiedzieliśmy, że istnieją. Nie każdy mógł wcześniej być w przystani żeglarskiej pod dachem, we Włocławku, czy oglądając świątynie mariawitów w Płocku, wsłuchiwać się w szczególny sposób opowiadaną przez brata Wojciecha historię powstania i dziejów mariawityzmu w Polsce.
A żywiołowość i werwa pani Sylwii, naszej przewodniczki, która oprowadzała nas i opowiadała o historii mijanych miejsc, była godna pozazdroszczenia. Doskonała znajomość zabytków, liczne tzw. „smaczki” opowiadane przez Panią Sylwię tylko uatrakcyjniały wycieczkę. W tym miejscu również ogromne podziękowania należą się kol. Andrzejowi Jodełce, który znakomicie uzupełniał historię opowiadane przez przewodniczkę.
Tegoroczna marszruta może nie była bardzo długa, ale ilość miejsc i ich atrakcyjność z pewnością zadowoliła większość wymagań uczestników wycieczki. Może tylko ostatni punkt programu - objazd terenu Petrochemii Płockiej, już po zapadnięciu zmroku, nie do końca był tym, czego można się było spodziewać. Zapowiadana feeria świateł i ich ilość, z powodu odległości, w jakiej przejeżdżaliśmy, wyglądała dość ubogo i na większości nie zrobiła specjalnego wrażenia. Nie ma porównania do wyglądu oświetlonych kolumn produkcyjnych zakładów azotowych Anwil we Włocławku.
Niestety wieczorne plany dotyczące wspólnego ogniska, przy ładnie zabudowanym grillu, pokrzyżował nam obficie padający, zimny deszcz. Na szczęście infrastruktura obiektu pozwoliła nam w jednej z jadalnych sal dość długo posiedzieć i we wspólnym gronie żartować, wspominać i co najważniejsze snuć wspólne plany na przyszłe spotkania, nie tylko na wodzie.
Sobotnie do południe to czas szkolenia i poznawania spraw nowych, ale też przypominania sobie rzeczy już znanych, ale, o których często się zapomina.
Kol. Maciek Grzemski, jak zawsze z dużą swadą i znajomością tematu, przypomniał nam, ilustrując to bardzo ciekawym pokazem multimedialnym, czego możemy się spodziewać po chmurach. Czasem majestatycznie przesuwających się po niebie, a czasem przynoszących raptowne załamanie się pogody, bardzo silny wiatr i gwałtowny deszcz. Przypominał rodzaje chmur, ich nazwy oraz teoretyczne skutki ich obecności nad naszymi głowami.
Bardzo szczegółowo zostały omówione zasady bezpieczeństwa, sposoby zachowania się podczas gwałtownego szkwału, metody bezpiecznego cumowania i zabezpieczeniu burt jachtu podczas dużej fali.
W drugiej części zajęć Kol. Wojtek Skóra przypomniał przepisy prawne dotyczace zachowania się podczas wypadku i zaprezentował na fantomach zasady udzielania pierwszej pomocy przedmedycznej.
Przypomniano o zasadach zachowania bezpieczeństwa własnego podczas udzielania pomocy, póżniej omówił procedury postępowania z osobą nieprzytomną, powtórzył numery telefonów alarmowych i treść przekazywanych informacji podczas wzywania pomocy, przypomniał algorytm wykonywania RKO – masażu serca i sztucznego oddychania. Szczegółowo przedstawił sytuacje użycia defibrylatora serca – AED: wysłuchano komunikatów podawanych przez defibrylator, wskazał miejsca i zademonstrował sposoby umieszczenia elektrod na ciele poszkodowanego. Przypomniał dalsze procedury postępowania, podstawowe pozycje boczne ustalone, pozwalajace bezpiecznie oczekiwać poszkodowanemu do momentu przybycia kwalifikowanej pomocy medycznej.
Całość szkolenia spotkała się z dużym zainteresowaniem i większość uczestników Zlotu w nim uczestniczyła i ćwiczyła procedury ratownicze.
W sobotę 28 pażdziernika, zgodnie z programem zlotu i zapisem o niespodziance Komandora, około godz. 13.00 udaliśmy się autobusem do Słupna, miejscowości koło Płocka, do…. Urzędu Stanu Cywilnego.
Tam to bowiem para naszych żeglarzy, od wielu lat pływajacych w rejsach PTTK, postanowiła trwale związać swoje losy wezłem małżeńskim. Miny zlotowiczów połączone ze zdziwieniem i niedowieżaniem, gdy zobaczyli Krysię K i Władka L. wychodzacych na nasze powitanie z budynku USC, były dla mnie bezcenne.
Przygotowując całą uroczystość postanowiliłem zachować przed wszystkimi uczestnikami zlotu wszystko w tajemnicy. Nawet „młodzi” byli zaskoczeni tym, że sam wójt gminy przeprowadził i potwierdził procedurę głośnego i dwukrotnego wypowiedzenia przez zainteresowanych sakramentalnego „TAK”.
I aby uroczystość była w pełni żeglarska, zamiast tradycyjnego Marsza Mendelsona odśpiewaliśmy chóralnie Młodej Parze – „bo rejs łaczy, bo rejs brata….”
Powrót autobusem do Soczewki to chwile ogromnej radości, śmiechu i żartów oraz ustalania ubioru na wieczorne, już weselne spotkanie. A było co omawiać, bo panie nie miały wyjściowych sukien, a panowie marynarek.
Pełna swoboda „odzieżowa” jaka miała miejsce podczas wieczornej uczty, gdy nawet
Para Młoda” przystała na ten swoisty dress code, miała też swoiste przełożenie na żywiołowość i długość zabawy. Wszyscy doskonale się bawili, wielu nawet muzyka nie przeszkadzała a wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że tak niespodziewanego i radosnego zakończenia sobotniego wieczoru się nie spodziewali.
Po raz pierwszy na zlocie turystów wodniaków spod bandery PTTK, mogliśmy uczestniczyć w ślubie, a potem weselu żeglarzy. Naszych żeglarzy.
Naturalną konsekwencją tegorocznych uroczystości powinny być, podczas przyszłorocznego zlotu w Pszczynie – chrzciny.
Przyszli organizatorzy spotkania już zapewniają, że przygotują w swoim hotelu, zlokalizowanym w starym, po austriackim więzieniu, specjalny pokój – celę. O grubych ścianach, aby nowo upieczeni rodzice mogli swobodnie się czuć ze swymi nowonarodzonymi potomkami. Być może też żeglarzami.
Jak zawsze na koniec smutna konstatacja – wszystko, co dobre szybko się kończy. Pozostają na szczęście wspomnienia i postanowienia, że już za rok, choć w innym miejscu, ale zawsze w takim gronie się spotkamy.
Tak widziałem i opisałem tegoroczny Zlot, jeżeli o czymś nie wspomniałem to tylko, aby pobudzić ciekawość u tych osób, które nie wybrały się do Soczewki i zachęcić do przyjazdu, do „zamkniętego” obiektu w Pszczynie.
Dziękując wszystkim uczestnikom tegorocznym Zlotu,
Komandor zlotu
Wojtek Skóra
XXXX Międzynarodowy Rejs Przyjaźni PTTK
„Odra 2019–rzeka, która łączy”
z patronatem honorowym
Prezesa Państwowego Gospodarstwa Wodnego „Wody Polskie”
Odrzańskie reminiscencje.
Rejs rozpoczął się w dniu 21.06 19 r. w Marinie Gliwice, gdzie wspaniała pogoda, sprawność i doświadczenie dźwigowego pozwoliła nam na szybkie i bezpieczne rozładowanie łodzi oraz wstępny klar na jachtach związany również z podniesieniem na każdej jednostce bandery żeglarzy PTTK i Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie.
Subiektywna relacja z
XXXIX Rodzinnego Rejsu
Żeglarsko - Motorowodnego PTTK
„Szlakami Pamięci 1918-2018, Wielka Pętla Wielkopolski”
Moje wyobrażenia o pływaniu po polskich rzekach, pomimo wieloletniego doświadczenia, po tegorocznym rejsie uległy sporemu przewartościowaniu i to nie tylko od jej technicznej strony.
Zeszłoroczny rejs po Wiśle, a raczej niebieskiej kresce na mapie, gdyż od ujścia Przemszy do Wisły, czyli tzw. „km O” do Warszawy, więcej pchaliśmy łodzie niż płynęliśmy. Na tym odcinku był to zdecydowanie rejs pieszo-żeglarski.
Tegoroczny rejs „Szlakami Pamięci” upamiętniający 100 lecie odzyskania Niepodległości i zwycięskiego Powstania Wielkopolskiego, miał być z założenia imprezą łatwiejszą, przyjemniejszą i promocyjną dla tego szlaku, z bardzo licznym udziałem załóg z całej Polski. Miał odbywać się pod honorowym patronatem Prezesów Wielkopolskiej Organizacji Turystycznej i Związku Miast i Gmin Nadnoteckich.
Kilkumiesięczne przygotowania organizacyjne, uzgodnienia z władzami samorządowymi na trasie rejsu, gestorami przystani, gospodarzami historycznych i przyrodniczych atrakcji zakończyły się już w maju. Ale czym bliżej terminu rozpoczęcia rejsu, tym większe miałem obawy o realizację przygotowanego harmonogramu. Nietypowa, bardzo ciepła pogoda już od końca kwietnia, miała ogromny wpływ na poziom wody w rzekach. Nie obawiałem się w zasadzie, skanalizowanej przez kilkanaście śluz Noteci, a wolno płynącej Warty. I w jednym i w drugim przypadku moje obawy przybrały bardzo czarne barwy.
W miarę zbliżania się daty rozpoczęcia rejsu w Ślesinie, ze względu na zbyt duże zanurzenie jednostek ubywało mi załóg chcących wziąć udział w imprezie. Każdy dzień to 2-3, 5 cm mniej wody w Warcie i nawet telefony do RZGW w Poznaniu, zarządcy zbiornika retencyjnego w Jeziorsku, w początkowym jej biegu, nie wiele dawały. Wody ubywa i nie ma, co dopuścić do rzeki. Szybka analiza miejsc, gdzie można jeszcze rozpocząć rejs, nie napawa mnie optymistycznie, nie jest dobrze. Mój stres zaczyna narastać. Sprawdzając już codziennie stany wody na wodowskazie Morzysław musiałem przygotować plan „B” a nawet „C” nowego miejsca rozpoczęcia rejsu. Zgodnie z ustalonym harmonogramem rejsu, następnym po Ślesinie miejscem postoju jest Konin, dalej Ląd, Nowe Miasto nad Wartą i Śrem.
Ślesin to doskonałe miejsce, położone nad jez. Ślesińskim i Mikorzyńskim, na trasie kanału Gopło-Warta, z łatwym dojazdem z każdej strony Polski. Dobrze zagospodarowana przystań ze stacjonarnym dźwigiem, a umiejętności i wiedza bosmanów to gwarancja szybkiego rozładunku łodzi i ich ustawienie w mocno zapchanej Marinie. Niestety zaraz po śluzie Morzysław wypływa się na Wartę, rzekę w tym miejscu jeszcze płytką, a przede wszystkim kamienistą. Pływanie w takim miejscu na silnikach to wielka ruletka, a miejscami horror.
Konin natomiast nie ma miejsca do wyslipowanie łodzi, Ląd to samo. Dopiero na terenie prywatnej Mariny Pod Czarnym Bocianem w Nowym Mieście jest porządny betonowy slip, ale dalej w rzece może być mało wody. Plan „C” to Śrem, nie zbyt wygodnie, tylko slipowanie z przyczep, ale przynajmniej dno już w miarę piaszczyste.
Teoretycznie, czym dalej od źródeł rzeki tym wody powinno być więcej, czyli to, na co liczymy. Nic bardziej mylnego, czego dowodem był tegoroczny rejs.
Odpowiedzialność za uczestników i ich sprzęt (jakże łatwo coś urwać lub rozbić) robi swoje, jeszcze nigdy organizując nawet liczniejsze rejsy, nie byłem tak zestresowany jak teraz. Nie chcąc niepotrzebnie przekazywać złych wieści uczestnikom rejsu, sam muszę podjąć decyzje. Wpływ na ostateczne rozstrzygniecie dotyczące miejsca rozpoczęcia rejsu miała obiecana pomoc ze strony RZGW Poznań. Dopuszczą nam ze zbiornika w Jeziorsku kilka cm wody, na czas naszego płynięcia pomiędzy Koninem a Lądem. Dla łodzi płaskodennych to dużo, bo choć wydaje się to śmieszne, to może się liczyć każdy centymetr zanurzenia. Dodatkowo poprosiłem załogi, aby ograniczyły na te pierwsze dwa, trzy odcinki ilość wody i paliwa w zbiornikach.
W dniu 23 czerwca w godzinach rannych wszyscy rejsowicze meldują się w Ślesinie i po bardzo sprawnej akcji wodowania łodzi gotowi są na rozpoczęcie rejsu. Przy udziale burmistrza i władz miasta Ślesin, zaproszonych gości, na czele z przedstawicielami patronów honorowych rejsu, załóg, które ze względu na zbyt duże zanurzenie własnych jednostek nie mogą wsiąść udziału w rejsie (potem się okazało, że cztery jednostki płynąc Notecią czekały na nasze spotkanie w Gorzowie Wielkopolskim), wręczone zostają uczestnikom rejsu imienne certyfikaty jego rozpoczęcia oraz pamiątkowe statuetki ufundowane przez władze miasta.
Wieczorem, aby świętować Noc Kupały wypływamy dwoma łodziami na jezioro, puszczamy wianki, zapalamy pochodnie i w znakomitych humorach wracamy na przystań.
„Prawdziwy” rejs naprawdę zaczyna się w dniu następnym od krótkiej odprawy sterników. Piętnaście łodzi, w tym jedna załoga z Ukrainy i jedna z mieszana załogą polsko-niemiecką, ustawiają się w szyku marszowym, szybko pokonują jez. Ślesińskie, potem jez. Pątnowskie by zgłosić się na dwie śluzy w Pątnowie i Morzysławiu oddzielające nas od Warty.
Pierwsze ustawienie łodzi w śluzie zajmuje nam trochę czasu, ale szybkie poznanie zasad panujących podczas śluzowania, zdecydowanie skraca czas przebywania w komorze już następnej śluzy. Potem wyjście na Wartę i natychmiastowe zetknięcie się z prądem, piachem i kamieniami. Cumowanie przy Konińskich Bulwarach jest bardziej umowne niż faktyczne, stoimy przy piaszczystym brzegu pomiędzy dwoma mostami, gdyż do samych bulwarów nie da się dopłynąć. Tak ktoś je zaprojektował i ktoś wydał zgodę na ich budowę. Do sanitariatów daleko i jak to często bywa zamknięte w godz.22.00-7.00. Życzę dużo samozaparcia wodniakom chcący skorzystać z takiego udogodnienia. Szkoda, bo miasto jest ładne i warte zatrzymania się na dłużej niż chwila. Te niedogodności zrekompensowała nam możliwość zwiedzenia miasta z przewodnikiem.
Najbardziej obawiałem się, znając z poprzednich rejsów, bardzo kamienistego odcinka do Lądu. W tym roku okazał się trudny i uciążliwy, ale na szczęście do przepłynięcia. Kilka łodzi, po raz pierwszy biorący udział w rzecznym rejsie, musiało przejść przyspieszony kurs „czytania” rzeki, szukania nurtu, poznawania możliwości własnych łodzi oraz technik zejścia z mielizn i kamiennych raf oraz przyswoić sobie umiejętności ich wykorzystania. Niezmiernie ważna w tym przypadku była również zdolność wzajemnej współpracy i pomocy.
Po przypłynięciu do Mariny Ląd – jednej z pierwszych nagrodzonych w konkursie „Nagroda Przyjaznego Brzegu”, spotykamy jej właściciela - Mirosława Słowińskiego, współautora obok Grzegorza Nadolnego doskonale opracowanej i wydanej locji „Wielka Pętla Wielkopolski”, wydanej w 2007 r. Długo rozmawiamy o tym, co się zmieniło ostatnimi czasy na Warcie, jakie są zagrożenia dla dalszego rozwoju, jak pomocna jest administracja wodna. Wnioski nie są aż tak optymistyczne jakby się mogło wydawać przy pierwszej ocenie. Z jednej strony powstało kilka, różnej wielkości prywatnych przystani, gdzie można zacumować, odpocząć, zrobić ekologiczne zakupy, dalej, kilka nadwarciańskich stowarzyszeń wodnych chce budować lub rozbudowuje swoje nadrzeczne siedziby, coraz liczniejsze samorządy zauważają, że mają „swoją” wodę. Z drugiej strony zawirowania prawne, zagmatwane przepisy, nie do końca zrozumiałe, bo nieprzemyślane decyzje w sprawie podatków i innych pochodnych opłat mogą zniechęcić lub wręcz zablokować pomysły największych entuzjastów turystyki wodnej. Wydawało się, że wreszcie przerwany został zaczarowany krąg niemocy, nikt nie pływa, bo nie ma gdzie zacumować, nikt nie buduje, bo nikt nie pływał. Banał, ale zaczynający działać w druga stronę.
Jeszcze inna rzecz dająca się zauważyć, zbyt duży hurraoptymist przy projektowaniu przyszłych przystani. Za duże, często bez należytego zabezpieczenia przed zmiennymi stanami wody, z przerośniętymi zapleczami socjalnymi i technicznymi, a przede wszystkim bez konkretnego wykorzystania poza sezonem letnim, czyli wiecznie deficytowe. Wydaje się, że nikt nie zadaje sobie trudu skonsultowania swoich pomysłów z wodniakami i nie mówię tu o miejscowych lobbystach. Projektant zaprojektuje jak zażyczy sobie inwestor, a potem się okazuje, że slip to prawie skocznia narciarska, dźwig jest za niski albo nie sięga do wody przy niższych jej stanach, na nabrzeżach nie ma polerów cumowniczych, gdzie indziej ktoś zaprojektował kabinę prysznicową razem z WC. Potem jest ubaw po pachy, osobiście znam niestety takie przykłady. Pieniądze to nie wszystko, trzeba je jeszcze mądrze spożytkować.
W Lądzie witamy, równolegle z nami płynących w swoim rejsie na 80 metrowej tratwie, flisaków z Ulanowa nad Sanem. Jeszcze kilka razy podczas postojów w nadwarciańskich miejscowościach będziemy się spotykać i wymieniać wrażenia z przebytej trasy.
Clou wieczornej biesiady w Lądzie był wielgachny, pieczony prosiak serwowany przez Panią Gosię, który wywołał ogromne zainteresowanie uczestników rejsu i szybko znikł z brytfanny, dosłownie wyssany do ostatniej kostki.
Odcinek do Nowego Miasta nad Wartą raczej bez żadnych przygód, nawigację zdecydowanie ułatwiało nam nowe oznakowanie szlaku ustawione specjalnie przed naszym rejsem przez RZGW Poznań. W tym miejscu szczególne podziękowania dla zarządców polskich wód, którym nie często zdarza mi się dziękować za cokolwiek.
Droga do Śremu, która miała z założenia być tylko formalnością okazała się istnym horrorem. Tak płytko, z niezliczonymi łachami i uciekającym od jednego brzegu na drugi nurtem jeszcze w tym rejsie nie było. Co kilkaset, niekiedy, co kilkadziesiąt metrów przycieramy łodziami po piaszczystym dnie lub podskakujemy na kamiennych rafach. O ile jednostki mieczowe mają jeszcze ułatwione zadanie, o tyle łodzie posiadające falszkil lub zabudowane silniki zaburtowe muszą się wykazać ogromnym kunsztem żeglarskim i mieć dużą dozę szczęścia. Wyciągamy się linami wiele razy z piaszczystych lub kamiennych pułapek.
Z dużym niedoczasem cumujemy częściowo w Marinie Stowarzyszenia Wodniacy Śrem, częściowo z braku miejsc na nurcie.
Kolejny dzień to biwak w Puszczykówku i choć brak tu najprostszej infrastruktury brzegowej, obowiązkowe zwiedzanie Muzeum A. Fiedlera w pełni rekompensuje wszystkie niedogodności. A muzeum i jego olbrzymia różnorodność i obszerność zbiorów to inna historia na długą opowieść.
Do tej pory pogoda nam sprzyja, jest ciepło z drobnymi, krótkotrwałymi opadami mżawki niż deszczu i prawie bezwietrznie. Zmienia się to w Poznaniu, robi się niesamowicie zimno (wieczorem wszyscy na łodziach się dogrzewamy) i bardzo wietrznie. Przewidziana na piątkowy wieczór parada jednostek i różnych pływadeł daje się nam mocno we znaki. Zimny i silny, wiejący od tyłu wiatr na rzece, przedłużająca się oficjalna część uroczystości powoduje spore zamieszanie wśród oczekujacych na wodzie jednostek. Na szczęście nikomu z uczestników parady nic się nie staje, ale dopiero po godz. 23.00 cumujemy ponownie w Starym Porcie na Garbarach.
Tutaj ponownie mała dygresja, jeszcze raz potwierdza się moja wieloletnia obserwacja z rejsów. W żadnym z największych Polskich miast zlokalizowanych nad rzekami nie ma z prawdziwego zdarzenia przystani dla turystów wodnych, pływających czymś większym niż kajaki. Przykłady?: Kraków - istna pustynia, Warszawa - Kanał Czerniakowski, ze stale zamulonym wejściem i wiecznie zajętymi miejscami przez rezydentów, w większości to jednostki służące do wędkowania, Poznań to samo, ale w mniejszej skali. Bydgoszcz – kilka miejsc z toaletami w pobliskim hotelu. Nie wspomnę o jakiejkolwiek dedykowanej infrastrukturze brzegowej, nie warto, bo jej nie ma. Marudzę- może?.
Dwa dni pobytu w Poznaniu na pewno zapamiętamy z dwóch rzeczy; zimnej i wietrznej pogody oraz uroczystości złożenia kwiatów i zniczy przy Pomniku Powstańców Wielkopolskich. Chcieliśmy w ten sposób oddać cześć uczestnikom jedynego zwycięskiego powstania i uczcić 100 lecie odzyskania Niepodległości przez Polskę. Uroczystość, pomimo, że bardzo symboliczna była wzruszająca i skłoniła do refleksji na temat wolności, równego traktowania wszystkich obywateli, przestrzegania prawa i konstytucji. Długo jeszcze po powrocie do Portu dyskutowaliśmy nad tymi fundamentalnymi prawami i skutkami ich nie przestrzegania lub interpretacji wyłącznie dla własnych potrzeb.
W Obornikach zostaliśmy bardzo gościnnie przyjęci przez władze miasta i przedstawicieli bardzo prężnie działającego Stowarzyszenia „Aplaga”, po zimnych poznańskich dniach z przyjemnością skorzystaliśmy z możliwości wygrzania się w basenach Centrum Rekreacji Oborniki. Z ogromnym zaciekawieniem oglądałem wizualizację i wsłuchiwałem się w przekazywane szczegóły budowy przyszłej Mariny mającej powstać na wysokim brzegu, tuż przy moście drogowym. Zdaję sobie sprawę, że wiara i zapał potrafią przenosić góry, ale do tego potrzebne jest jeszcze „paliwo”, na które przy tak rozbudowanych planach po prostu może zabraknąć pieniędzy. Nie chciałbym takimi ocenami nikogo zniechęcać, bo miejsce jest ładnie położone i ilość różnorakich imprez, które tam się odbywają jest ogromna i godna pozazdroszczenia, wydaje się jednak, że modułowa budowa przewidzianej infrastruktury będzie bezpieczniejsza od strony finansowej i dawać będzie jeszcze możliwości pewnych zmian w zależności od faktycznych potrzeb. Generalnie jestem pełen podziwu dla pasji członków stowarzyszenia, władz miasta oraz obornickich wodniaków i ich umiejętności wzajemnego się dogadywania i życzyłbym sobie, aby podczas następnego rejsu Wielką Pętlą Wielkopolski móc gościć już w Obornickiej Marinie.
Ciekawe i pouczające przeżycie doświadczyliśmy w Zakładzie Karnym we Wronkach, kiedy po dłuższych staraniach udało nam się uzyskać zgodę na jego zwiedzenie. W związku, że jest to zakład o obostrzonych przepisach bezpieczeństwa przeszliśmy rozbudowaną procedurę sprawdzania danych osobowych i kontroli osobistej. Ja jednak w swoich pismach do władz Zakładu Karnego od samego początku zastrzegłem sobie opcje zwiedzania –„wejście-wyjście”, tego samego dnia!.
Niesamowite wrażenie robią, co chwila zamykające się za nami kraty, przy braku otwarcia jeszcze tych z przodu. Momentami aż ciarki przechodziły nam po plecach, zwłaszcza, kiedy mieliśmy możliwość zobaczenia centrum dowodzenia i bezpieczeństwa, wyposażonego w mnóstwo monitorów, wiszącego pośrodku przecięcia ramion krzyża uformowanego z więziennych budynków. Warto, do jednorazowego, krótkiego zwiedzenia.
Drugą część dnia spędziliśmy na bardzo zażartym turnieju bowlingowym, rywalizując o Puchar Burmistrza Wronek, w kategorii męskiej i żeńskiej. Po dwóch godzina turlania zostali wyłonieni zwycięzcy, choć techniki rzutu kulą jakże były inne w wykonaniu pań i panów. Gwoli sprawiedliwości, Panie osiągnęły zdecydowanie lepszy rezultat punktowy niż Panowie.
Wspólne wieczorne ognisko z wroneckimi wodniakami i śpiewy przy akompaniamencie akordeonu, długo jeszcze niosły się po warciańskiej wodzie.
Długie i straszliwie zamulone starorzecze międzychodzkiego Starego Portu, to obraz, jaki mi tkwił w pamięci z poprzedniego rejsu po Pętli Wielkopolskiej z 2011 roku. Obecnie, szerokie wejście do zatoki, ładnie przygotowane nabrzeże z pomostami, wodą i energia elektryczną w rozdzielkach, to najlepszy przykład jak z zapuszczonego miejsca można stworzyć przyjazną dla wszystkich wodniakom przystań. Niezmiernie ważnym w takim przedsięwzięciu jest gospodarz miejsca i jego wizja działania, wiedza i zaangażowanie. Wydaje się, że wszystkie te przesłanki w całości spełnia Międzychodzkie Towarzystwo Turystyki i Sportów Wodnych.
Międzychód, który mieliśmy okazję zwiedzić z przewodnikiem okazał się pełen tajemnic i miejsc związanych z historia Polskiego żeglarstwa. Tutaj urodziła się Teresa Remiszewska, uczestniczka Transatlantyckich Regatach Samotnych Żeglarzy OSTAR’72, Pierwsza Dama Bałtyku. Również w Międzychodzie Powstanie Wielkopolskie odcisnęło swoje piętno i pozostało w pamięci mieszkańców. Tutaj też żegnamy naszych przyjaciół z Ukrainy, których nieplanowane obowiązki zawodowe zmuszają do wcześniejszego powrotu do kraju oraz załogę „Blądi 2”, która dalsze swe peregrynacje wodne postanowiła odbyć po Zalewie Szczecińskim.
Długi czasowo i kilometrowo odcinek rejsu do Gorzowa Wielkopolskiego przebyliśmy bez specjalnych atrakcji. Warta już jest w tym miejscu na tyle szeroka i niesie tyle wody, że nawet łodzie o większym zanurzeniu nie mają już żadnych trudności z płynięciem. Dodatkowo woda z Noteci łącząca się w Santoku z Wartą daje dodatkowy komfort żeglugi. Ostatnie 12 km do gorzowskich bulwarów to przegląd nowoczesnej architektury mijanych na prawym brzegu posiadłości. Sam Gorzów Wielkopolski, choć formalnie nie wchodzący w skład Wielkiej Pętli Wielkopolskiej, już z oddalenia prezentuje się bardzo okazale. Pięknie wyglądające Bulwary, choć jeszcze w przebudowie, dają nadzieję na bezpieczne i wygodne cumowanie. Cóż bardziej mylnego. Przy ich budowie ktoś zapomniał zabezpieczyć ostre, betonowe nabrzeże choćby najprostszą drewnianą okładziną. Wykładamy na burty wszystkie obijacze, ale niski stan wody i szybko pływające motorówki i skutery, których właściciele sa zainteresowani, skąd nagle w Gorzowie wzięła się tak duża flotylla jednostek (czekają już na nas cztery jednostki, których armatorzy prawie dwa tygodnie wcześniej uczestniczyli w rozpoczęciu rejsu), nie ułatwia nam odpoczynku i wymusza ciągłe monitorowanie pozycji obijaczy. Następna niespodzianka zgotowana wodniakom przez władze miejskie to zupełny brak w pobliżu toalet (sic!).
Niezrozumiałe dla mnie było tłumaczenie odwiedzającego nas w dniu następnym Przewodniczącego Rady Miasta, że Bulwar jest w modernizacji, toalety są oczywiście przewidziane, ale ich otwarcie nastąpi dopiero po zakończeniu remontu, czyli w przyszłym roku. Wzmianka o obłożeniu drewnem ostrych krawędzi nabrzeża, aby zabezpieczyć przed uszkodzeniem burty cumujących jednostek, choćby czasowo na czas remontu, wywołuje sporą konsternację u naszego gościa. Ponownie kłania się niewiedza, czy raczej nierozumienie potrzeb przepływających przez to piękne miasto wodniaków. A goście w pierwszej kolejności będą pamiętali, gdzie poobdzierali sobie kadłuby jachtów i gdzie do toalety trzeba było chodzić do działającej na sporej barce restauracji, po 10 zł od wejścia, niż zapamiętają uroki i historię miasta.
Wydajemy ogromne pieniądze na duże projekty promocyjne, zachęcamy Niemców, Holendrów, Belgów do odwiedzenia Polski drogą wodną. Drukujemy bardzo porządnie wydane edycyjnie locje, mapy i informatory po niemiecku, angielsku, niderlandzku. Zachęcamy na targach do rejsów po Wielkiej Pętli Wielkopolskiej lub drogą wodną MDW 70, ale zachodni wodniacy w pierwszej kolejności zwracają uwagę na rzeczywiste głebokości tranzytowe, możliwość swobodnego przepłyniecia całej Pętli lub drogi wodnej, infrastrukturę brzegową - tutaj nie mamy się absolutnie czego wstydzić, atrakcje historyczne i krajobrazowe. Najlepsze wydawnictwa nawigacyjne, czy pokazujące i promujące dany region, nie zastąpią informacji przekazywanej przez wodniaków pomiedzy sobą. Reklama, a zwłaszcza przekazywana od osobiście jest najbardziej skuteczna, i to w dwie strony. I nie zachęca to zachodnich turystów do pływania po Polskich Szlakach Wodnych. Niestety, turystów zwłaszcza pod niemiecką banderą, w porównaniu z rejsem w 2011 roku, widzieliśmy dużo mniej.
I co?, ano nic !. Od pięciu lat nie można z Odry dostać się na Wisłę, bo śluzy na obszarze Bydgoskiego Węzła Wodnego są w permanentnym remoncie, niektórych cykl remontowy przeciągnął się na dwa lata. Na całym szlaku Pętli Wielkopolskiej śluzowi wymagają od wodniaków podania nazwy własnej jednostki i nr rejestracyjnego, nazwiska armatora (kłania się pewnie RODO, choć nikt z nich tego nie weryfikuje, bo jak?), mocy silnika i wskazania drogi płynięcia: skąd-dokąd. Nie pomoga żadna dyskusja i argumenty, wykonują polecenia i kropka. A mnie nie przekonują tłumaczenia, że w ten sposób łatwiej „namierzyć” skradzioną jednostkę, po czym?, po tym, w którą stronę popłyneła?, przecież za chwilę może być wyslipowana i wtedy dopiero szukaj wiatru w polu. Wybierając się na opłyniecie Pętli, najlepiej już w domu przygotować sobie skserowaną 28 razy listę „koniecznych” informacji dla śluzowych. Dodatkowo na każdej śluzie wymagana jest opłata w wysokości 7,2 zł za każdą turystyczną jednostkę żaglową czy motorowodną. Czyli worek drobnych i stracony czas na wypisywane KP, czy wydawanie biletów. Czy nie łatwiej i taniej wprowadzić dla turystów wodniaków winiety naklejane na burty w określonym miejscu, na ustalony okres np: 15 dni, miesiąca, trzech czy sześciu miesięcy, lub obszaru pływania np: Pętla Wielkopolska lub Żuławska, Odra, Wisła, Mazury itp. Cena uzależniona od wielkości jednostki np: kajaki, jachty żaglowe czy motorowodne, czasu ważności lub obszaru pływania. Turysta płaci z „góry” za wybraną opcję (z np. dodatkowym bonusem za zakup winiety w I kwartale), śluzowy co najwyżej sprawdza/spisuje nr winiety i koniec procedur formalnych przy śluzowaniu. Teoretycznie czysty zysk i wygoda dla wszystkich, choć pozostaje kwestia rozliczenia kosztów śluzowania z poszczególnych śluz pomiędzy różnymi RZGW. Innym rozwiazaniem są „karnety”- wykupowane na określoną ilość śluz, szlak, okres.
Następna obserwacja, która nasunęła mi się podczas tegorocznego rejsu, ważna napewno dla komfortu, a niekiedy i bezpieczeństwa wodniaków i ich sprzętu. To różne sposoby cumowania łodzi w komorach śluz. Od wnęk cumowniczych ze słupkami cumowniczymi w ścianie śluzy, poprzez polery umieszczone w różnej odległości i odstępach od brzegu śluzy, a kończąc na podłużnych uchwytach cumowniczych poprawadzonych równolegle do ścian komory. Każde z rozwiazań ma swoje zalety ale i wady. Wnęki to potrzeba przekładania cum na wyższy lub niższy poziom, w zależności od stopnia zapełnienia komory, choć cały czas możemy je obserwować i mieć kontrolę nad ich położeniem. Pachoły cumownicze, niewidoczne z komory przy dolnym poziomie wody, nie ułatwiają założenia cum przez załogę bez pomocy obsługi. Przy dopychającym wietrze w stronę komory śluzy, powodują najwięcej problemów z szybkim i bezpiecznym zacumowaniem. Kiedyś odpowiednie dla dużych jednostek transportowych, teraz utrapienie dla wodniaków, zwłaszcza kajakarzy. Zdecydowanie najwygodniejszym rozwiązaniem są dobrze widoczne i dostępne, podłużne uchwyty zamontowane wzdłuż pionowych ścian komory śluzy. Pozwalają na szybkie obłożenie cum w dowolnym miejscu i zapewniają bezpieczne i prawidłowe ustawienie jednostki w śluzie.
Wskazane by było, aby podczas przyszłych prac remontowych lub modernizacyjnych na śluzach pamiętano o takim rozwiązaniu i montowano je, aby ułatwić cumowanie i zwiększyć bezpieczeństwo oraz komfort pływających turystów wodniaków.
Jeszcze jedna ważna sprawa dotycząca przede wszystkim Warty, na którą powinien jak najszybciej zareagować odpowiedzialny za te wody, to zupełny brak oznaczenia kilometraża rzeki lub jego niewielka liczebność. Jak to ważne dla bezpieczeństwa załogi i sprzętu w przypadku awarii lub innych zdarzeń, może być próba określenia swojego miejsca na rzece. Przy długich odcinkach nieuregulowanej rzeki, gdzie widzimy tylko wysokie piaszczyste skarpy, łąki lub porośnięte lasem przestrzenie, mało dokładną informacją dla chcących przyjść z pomocą służb jest wiadomość, że na prawo i lewo widzimy okrągłe drzewa. Przesadzam- niekoniecznie. Sam musiałem się zmierzyć jako komandor z taką sytuacją podczas zeszłorocznego rejsu Wisłą, gdy jedna z łodzi, na oznakowanym szlaku, nadziała się na zatopiony konar, przebijając burtę. Dopiero pomoc strażaków z miejscowej Straży Pożarnej, doskonale znających swój teren, pozwoliła po kilku godzinach nerwówki szczęśliwie zakończyć akcję.
Wracając do naszego rejsu i dwudniowego pobytu w Gorzowie Wielkopolskim, miasto jest niezwykle ciekawe. Jego historia opowiadana w bardzo ciekawy sposób przez przewodnika PTTK, uzmysłowiła nam, jakim tyglem narodowościowym były kiedyś te ziemie na pograniczu Niemiec i Polski. Ślady działalności społecznej i twórczości artystycznej ówczesnych mieszkańców miasta często łączą się z ich jakże różnymi postawami, gdzie Niemcy podkreślali swoją polskość, a Polacy nie chcieli w imię koniunkturalizmu mówić po polsku.
Miasto warte polecenia, nawet na dłuższy pobyt, modernizujące się i ładniejące z każdym dniem. Dodatkowo wokół niego jest jeszcze wiele miejsc, gdzie historia odcisnęła swoje znaczące ślady a przyroda zachowana została w naturalnym środowisku.
Ponownie przez Santok, wpływamy tym razem w Noteć. Pierwsze kilkanaście km płyniemy w zasadzie pod prąd, ale przy obecnym stanie wody nie utrudnia zbytnio żeglugi. Tak do pierwszej śluzy w Krzyżu, potem następne kilkanaście śluz skutecznie ogranicza uciążliwość rzecznego prądu. Płyniemy przez obszary chronione Doliny Noteci, to rozkosz dla oczu i uszu. Cisza i wszechogarniająca nas wokół zieleń, w zasadzie brak jakichkolwiek zabudowań, to coś, co jest w stanie każdego przekonać do pływania po Noteci. Istniejące już, nieźle wyposażone i zagospodarowane przystanie na rzece, zapewniają w pełni komfort cumowania i pobytu. Cieszą powstające miejsca postojowe, jak nowo odkryta przez nas Binduga – Keja 105 w Ujściu. Miejsce dobrze wyposażone, nastawione głównie na kajakarzy, ale dające również możliwość bezproblemowego cumowania dużo większym jednostkom. Dzięki życzliwości i chęci niesienia pomocy przez właścicieli, zakątek klimatyczny i funkcjonalny, a bliskość sklepów to dodatkowa zaleta tego miejsca.
Dzięki wieloletniej konsekwencji w działaniu samorządów miast zrzeszonych Związku Miast i Gmin Nadnoteckich, cały Szlak Noteci potrafi być przykładem tego, że wspólne działania mogą być o wiele efektywniejsze, trwalsze i dotrzeć do szerszego grona turystów wodniaków. Niezmiernie ważna jest zauważalna dbałość gestorów o własną infrastrukturę, byliśmy mile zaskoczeni bardzo dobrym stanem technicznym wyposażenia marin w Drawsku, Czarnkowie czy w Nakle nad Notecią, choć mineło już kilka lat od ich otwarcia. Niewątpliwie to też zasługa pracujących tam bosmanów.
Jeżeli jestem już przy gestorach przystani to znamiennym przykładem dobrego gospodarza, znającego się i rozumiejącego potrzeby turystów wodniaków jest starosta nakielski. Podczas spotkania, na wszystkich rejsowiczach duże wrażenie zrobiła jego wiedza, rozważne plany rozbudowy, ale przede wszystkim przemyślane zagospodarowanie i wykorzystanie już istniejącej infrastruktury. Przystań w Nakle nad Notecią jest świetnym przykładem połączenie funkcji turystycznych, dydaktyczno-praktycznych – jest miejscem szkoleń dla uczniów Zespołu Szkół Żeglugi Śródlądowej, sal konferencyjnych, a kończąc na biurach własnych Referatu Turystyki i Sportu Starostwa Powiatowego. Wielorakość funkcji, całoroczne wykorzystanie obiektu to założenia, które powinny być priorytetem dla wszystkich, którzy planują ponowne inwestycje.
Pokonanie ponad 700 km Wielkiej Pętli Wielkopolskiej razem z odwiedzeniem Gorzowa Wielkopolskiego na trasie Ślesin-Ślesin, zajęło nas 24 dni spokojnej żeglugi, z czterema dwudniowymi pobytami w, naszym zdaniem, najciekawszych miejscach. Można tę trasę oczywiście pokonać szybciej, ale wtedy możemy, co najwyżej powiedzieć, że opłynęliśmy Pętle, a nie ją zobaczyliśmy, o zwiedzeniu nie mówiąc. Jest to tak urozmaicony i ciekawy turystycznie i krajoznawczo szlak, że lepiej podzielić sobie jego długość na dowolne odcinki i potem spokojnie płynąc zwiedzać atrakcje przyrodnicze, architektoniczne czy historyczne. Zaoszczędzi nam to również całodziennego wsłuchiwanie się w pracę własnego silnika. Jak wcześniej wspomniałem jest wiele materiałów pomocnych przy planowaniu wspaniałej podróży po najdłuższej Pętli Polskich Szlaków Wodnych.
Nasza tegoroczna przygoda z Wielką Pętlą Wielkopolski zakończyła się w dniu 17 lipca w bardzo przyjaznej wodniakom Marinie Ślesin. Tutaj też wszyscy, którzy w jednym rejsie opłynęli Pętle otrzymali wysoko cenione w środowisku żeglarzy, Złote Odznaki Pętli Wielkopolskiej a kilka osób zasłużone pamiątki. Potem było tradycyjne „czyszczenie bakist”, wspólna biesiada, długie nocne opowieści i retrospekcje przeżytych przygód.
Na koniec chciałbym podziękować wszystkim uczestnikom rejsu za chęć bycia razem, wyrozumiałość i niesienie pomocy drugim. Wspólne chwile, te radosne i te o których każdy z nas chce szybko zapomnieć. Uśmiech na twarzach i radość ze wspólnego pływania.
Do zobaczenia na Polskich Szlakach Wodnych.
Komandor rejsu
Wojtek Skóra
Relacja z XXXV Kursu i Zlotu Instruktorów Turystyki Żeglarskiej PTTK „Gołoborze 2018”
Dawno oczekiwany zlot w Górach Świętokrzyskich to już niestety historia. Jak zawsze, pomimo sporych odległości w dojeździe, w Centrum Wypoczynkowym Gołoborze w Rudkach koło Nowej Słupi, dużym ośrodku sportowym z basenem, siłownią, spa, orlikiem i innymi urządzeniami sportowymi, ładnie położonym, z widokiem na pobliską Łysą Górę i Święty Krzyż, w czwartek 27 września zameldowała się liczna grupa instruktorów i uczestników tegorocznego rejsu po Pętli Wielkopolskiej.
Piątek to już tradycyjnie dzień, który przeznaczony jest na poznanie historii i zabytków odwiedzanego regionu. Wybór miejsc godnych zobaczenia był tak duży, że trudno było wybrać. A, że Góry Świętokrzyskie to zagłębie przeszłości dzień był bardzo intensywnie zagospodarowany czasowo i odległościowo.
Zaraz po śniadaniu wybraliśmy się autokarem do Świętej Katarzyny, do jednej z największych szlifierni krzemienia pasiastego w Polsce. Muzeum i szlifiernia kamieni robi ogromne wrażenie, właściciele przez ponad 30 lat zebrali niezwykłą kolekcję minerałów z całego świata, a ich wielkość, barwa i cena momentami zapierała dech w piersiach. Fantastyczne kształty i barwy eksponatów umiejętnie wyeksponowane i podświetlone w gablotach, u wszystkich zwiedzających wzbudziły ogromny podziw. Wielu z nas po raz pierwszy miało możliwość obejrzenia „na żywo” samorodka złota lub diamentu osadzonego w skale rodzimej. Również minerały występujące w Polsce: kalcyt, sfaleryt, malachit czy krzemień pasiasty wywoływały głównie u Pań ożywioną dyskusję czy ładniejsze byłyby z nich kolczyki czy jednak pierścionek, a napięty program tego dnia, na szczęście nie pozwolił na dłuższy pobyt w sklepowej części szlifierni. Dodatkowo sposób opowiadania przez przewodnika o minerałach, ich różnorodność, wreszcie pokaz obróbki kamieni, na długo pozostanie w pamięci uczestników zlotu.
Szybka, choć kilkudziesięciu kilometrowa droga do Krzyżtoporu przebiegła błyskawicznie w doskonałych humorach. Zapowiadana na zlotowy weekend marna i deszczowa aura zupełnie się nie sprawdziła i mieliśmy przez cały czas piękną, bezwietrzną pogodę z przygrzewającym słoneczkiem.
Olbrzymia kubatura Krzysztoporskiego zamczyska robi niesamowite wrażenie. Cztery wieżyce jak cztery pory roku, pięćdziesiąt dwa pokoje i trzysta sześćdziesiąt pięć okien daje świadectwo ogromu budowli. Właściciel Ujazdu i zamku Krzysztof Ossoliński, człowiek wszechstronnie wykształcony, o wielu talentach, chciał wielkością i formą swej rezydencji przyćmić wszystkie istniejące już magnackie siedziby. I choć zamek przetrwał w swej świetności tylko około 120 lat, dalej jest warty zwiedzenia i choć chwili zadumy nad przemijającym czasem. Przewodniczka, która nas oprowadzała po tej przeogromnej budowli również zasługuje na wiele słów pochwały. Jej wiedza, temperament i swada, z jaką przekazywała nam historię zamczyska i jego właściciela przykuwała baczną uwagę zwiedzających. Życzyłbym wszystkim przybyszom tak przemiłych i kompetentnych przewodników.
Czas szybko mijał i żołądki zaczęły się dopominać o swoje prawa. Zaplanowany dłuższy postój na obiad w drodze do Ćmielowa, stał się miłą chwilą relaksu i spełnił pokładane oczekiwania, zgodnie z zasadą – „coś dla ducha i ciała”.
Fabryka Porcelany „Ćmielów” to temat na dłuższą dywagacje o pięknie, sztuce i kulturze. Manufaktura założona w 1804 przez długi okres swej działalności mogła się pochwalić wyrobami nagradzanymi na największych konkursach i wystawach porcelany w Europie i na świecie.
Jej wyroby były w posiadaniu najznakomistszych rodów, specjalnie zamawiane na szczególne wydarzenie w dynastiach panujacych i rodzinach magnackich. Szczególną pozycję w ćmielowskich wyrobach zajmowały wieloczęściowe serwisy obiadowe czy kawowe, osobną, liczacą się pozycją w ofercie fabryki były figurki ludzi i zwierzat.
Zmieniające się koleje losu fabryki w okresie powojennym, wzloty i upadki doprowadziły do tego, że w 1996 roku manufaktura ponownie przeszła w prywatne ręce. Jej nowy właściciel, sam projektant i pasjonat wyrobów porcelanowych, w swej obecnej działalności w przemyślany sposób nawiązuje do najlepszych tradycji i wzorów z ponad 200 letniej historii fabryki. Duże wrażenie na zwiedzających wywiera bogata, często limitowana kolekcja figurek, wydawałoby się prostych w formie, lecz ich stonowany kolor i ogromna ekspresja ruchu wywołuje u członków klubu kolekcjonerów z całego świata, dreszczyk emocji i chęć ich posiadania.
Rozbudowana część muzealna, umożliwia uczestniczenie w warsztatach ceramicznych, gdzie mogliśmy zapoznać się całym procesem produkcji pojedynczego wyrobu, od wzoru, poprzez przygotowanie matrycy, mączki porcelanowej, kończąc na procesie wypalania, szkliwienia i malowania.
Przestrzegany wcześnie reżim czasowy pozwolił nam na dłuższy pobyt w muzeum, umożliwiając zwiedzenie wystawy sztuki współczesnej „Galeria van Rij”, w dużej części poświęcona twórczości prof. Lubomira Tomaszewskiego, znakomitego artysty: rzeźbiarza, malarza i projektanta porcelany. O sztuce można mówić długo, o twórczości i pięknie przedmiotów stworzonych przez L. Tomaszewskiego bez końca.
W Fabryce Porcelany „Ćmielów” powstają unikalne przedmioty, małe dzieła sztuki, dlatego dla chcących sprawić sobie lub komuś przyjemność, umożliwiono w firmowym sklepie manufaktury zakup jednostkowych, dość jednak drogich wyrobów.
Tradycyjnie już, piątkowy wieczór Zlotu kończy się wspólną kolacją z grilla, przy której długo jeszcze po zmroku biesiadnicy wspominali kończący się sezon nawigacyjny, snuli opowieści o odbytych rejsach i wyprawach. Wymieniali się spostrzeżeniami na temat zagospodarowania i wodnej infrastruktury brzegowej, przekazywali doświadczeniami i omawiali plany żeglugowe na najbliższy rok.
Sobotnie przedpołudnie zgromadziło na sali wykładowej chętnych chcących wziąć udział w zajęciach przypominających zasady zachowania bezpieczeństwa na jednostkach pływających, omawiane były prawidła użycia środków bezpieczeństwa osobistego, środków łączności pośredniej i bezpośredniej na jachtach oraz korzystania z pirotechniki sygnalizacyjnej. Duży nacisk podczas wykładów położono na meteorologię, klasyfikację chmur i występujących zagrożeń związanych z różnymi ich typami, zaś fantomy służące do nauki udzielania pierwszej pomocy przedmedycznej były bardzo pomocne w praktycznej nauce wykonywania sztucznego oddychania i masażu serca.
Duże zainteresowanie wzbudził pokaz zastosowania defibrylatora w różnych sytuacjach związanych z zagrożeniem życia poszkodowanego.
Po burzliwej dyskusji ustalono również, że przyszłoroczny Kurs i Zlot Instruktorów Turystyki Żeglarskiej PTTK odbędzie się w Soczewce, nad Zalewem Włocławskim. Położenie miejsca w środkowej części Polski, łatwy i niezbyt uciążliwy dojazd z różnych stron zadecydowało o tym, że w któryś z wrześniowych weekendów 2019 r spędzimy zwiedzając Ziemię Płocką, Włocławek i okolice.
Na zakończenie części szkoleniowej spotkania, wszyscy uczestnicy podjęli przez aklamację uchwałę w sprawie wystąpienia do Zarządu Ligi Morskiej i Rzecznej z wnioskiem o przyznanie Krzyża Pro Mari Nostro Jerzemu Kulińskiemu, twórcy i od ponad 20 lat czynnie prowadzącemu portal internetowy - Subiektywny Serwis Internetowy, skutecznie promującego tematykę bezpieczeństwa żeglarzy na morzu i śródlądziu.
W sobotnich planach była jeszcze wycieczka na Święty Krzyż, lecz ze względu na niemożliwość bezpośredniego dojazdu w dzień powszedni na szczyt Łysej Góry, do pokonania piechotą byłoby około 2, 5 km, odłożyliśmy tę atrakcję na niedzielne do południe. Tylko wtedy, gdy odbywają się w sanktuarium na Świętym Krzyżu nabożeństwa, można podjechać samochodem prawie pod samą świątynie.
Po dotarciu w niedzielę na szczyt, wspaniała słoneczna i wyżowa pogoda sprawiła, że widok ze Świętego Krzyża rozciągał się dookoła na kilkanaście kilometrów. Tak urokliwe miejsce zwabiło mnóstwo ludzi, zaś historia i tajemniczość samej bazyliki spowodowały, że czas przeznaczony na pobyt bardzo szybko minął. A chcieliśmy jeszcze, po krótkim spacerku, obejrzeć na północnym stoku Łysej Góry, ze specjalnie przygotowanego tarasu widokowego, pięknie zachowany fragment rumoszu piaskowca kwarcytowego, zwanego – „gołoborzem”. Teren ten jest pod ścisłą ochroną i podlega nadzorowi Świętokrzyskiego Parku Narodowego, dlatego miejsce to, choć bardzo powoli zarasta, jest prawie nienaruszone przez działalność człowieka.
Dotarcie drogą powrotną, wijącą się pośród pagórków i pól do Rudek też szybko minął, ostatni obiad podczas zlotu i każdy z nas, choć w różnych kierunkach, udał się w drogę do swych stałych miejsc „zimowania”, aby w przyszłym roku ponownie wypłynąć na kolejny rejs po śródlądowych drogach wodnych, realizując PTTK - owski projekt Polskich Szlaków Wodnych.
Do zobaczenia na wodnych szlakach, na wspólnych imprezach i zlotach, bo nie ważne gdzie, ale zawsze ważne, z kim.
Komandor zlotu
Przewodniczący Komisji Turystyki Żeglarskiej ZG PTTK
Wojtek Skóra
Październik 2018 r.
Założenia i wstęp
Relacja ta będzie zebranymi komentarzami pisanymi na gorąco z chwil przeżytych podczas rejsu. Chwil momentami wspaniałych, czasami śmiesznych i takich sobie. A sześciotygodniowy rejs w ramach realizowanych przez społeczny komitet obchodów Roku Wisły 2017 przyniósł ich wiele. Specjalnie podkreślam tutaj wagę tych obchodów przygotowywanych przez trzy lata i popartych odpowiednią uchwałą o przyjęciu patronatu honorowego nad wydarzeniem przez Sejmu RP. Bo różnorodność planowanych imprez, spotkań, wycieczek, rejsów i spływów na Wiśle w 2017 roku, przebija wszystko, co dotychczas usiłowano społecznie zorganizować, aby przybliżyć i opisać stan przygotowania wiślanych brzegów dla turystyki wodnej. Zainspirowało także dalsze działania inwestycyjne samorządów terytorialnych mijanych miejscowości, prywatnych gestorów, nawet zwykłych mieszkańców.
XXXVIII Sztandarowy Rejs Żeglarsko – Motorowodny PTTK „Królowa Wisła 2017” od samego początku wpisywał się w plan obchodów Roku Wisły. Nauczony doświadczeniem zdobytym podczas organizacji poprzednich rejsów po Wiśle, wiedziałem, że rejs od Km „0” spławalnej Wisły, czyli od Broszkowic koło Oświęcimia, nie będzie sprawa łatwą. Uznałem również, że taki rejs, z takiej okazji, w tym roku nie może rozpocząć się od banalnego zwodowania łodzi przy progu wodnym na Sole (ok. 400 m od Wisły, na której w tym miejscu nie ma możliwości wyslipowania się). Rozpoczęcie musi mieć inny wymiar, godny i nie codzienny. Jeżeli mamy przepłynąć cały Szlak Wisły, zacznijmy go w symboliczny sposób u źródeł rzeki, prawie pod szczytem Baraniej Góry, przy gościnnych progach schroniska PTTK „Przysłop”.
15.06.2017. W czwartkowy, świąteczny i słoneczny poranek, ogromne zdziwienie a zapewne i rozdrażnienie wędrujących na szczyt turystów, budził mozolnie wspinający się pod górę terenowy samochód z przyczepą, na której umieszczony został poczciwy Cadet. Jeszcze większe zdumienie i zaciekawienie mógł wywołać widok otaklowanej żaglówki, z dumnie powiewających na niewielkim wietrze żaglami, tuż przy wejściu do schroniska. Pytań do nas i wspólnych fotografii z jachtem było bez liku. Nie codziennie w Polsce można spotkać otaklowaną żaglówkę na wysokości 900m n.p.m.
Rzeczywisty rejs rozpoczęliśmy dwa dni później w Broszkowicach koło Oświęcimia, nad brzegiem Soły. Bezpieczne i szybkie zwodowanie łodzi gwarantował operator dźwigu wyposażonego w trawersę. Tutaj też licznie miejscowe władze, pomimo padającej mżawki, momentami przechodzącej w deszcz, wzięły udział w uroczystości rozpoczęcia rejsu. Dalej niech przemówią moje notatki, robione na gorąco.
Wybór zapisów z Dziennika Pokładowego
17.06.2017-„W uroczystości oficjalnego rozpoczęcia rejsu udział wzięli: wójt gminy Oświęcim pan Albert Bartosz, który wręczył uczestnikom rejsu Certyfikaty Km „0”, przewodniczący Rady Gminy - pan Piotr Średniawski, naczelnik wydziału promocji UM w Oświęcimiu – pan Marek Tarnowski, sołtys Broszkowic- pani Anna Sporysz, kilku radnych sołectwa i sporo mieszkańców Broszkowic. Impreza bardzo fajna, choć pogoda niespecjalnie dopisała, co chwilę padał deszcz.”
18.06.2017. Jesteśmy przy cyplu rozdzielającym Wisłę i wpadająca do niej Przemszę. Tabliczka z oznakowaniem kilometrażu tym razem na swoim miejscu, Km „0” spławalnej Wisły zaliczony. To wspaniałe uczucie być ponownie w tym samym miejscu. Rozpoczynamy rejs.
20.09.2017. Od wczoraj jesteśmy już w Tyńcu, dzisiaj płyniemy do Krakowa gdzie będziemy stali przy Bulwarach na Kazimierzu.
21.06.2017. Ostatniej śluzy Kaskady Górnej Wisły nie da się przepłynąć, niestety bardzo, bardzo, bardzo niski stan wody w Wiśle nie pozwala nam przejść śluzę w Przewozie (kuriozum na skale europejską- fotki), próbowaliśmy zrzucić się ponownie na wodę w okolicach mostu w Połańcu, ale w ciągu nocy ubyło wody o ponad 50 cm i pomimo przygotowanego dzień wcześniej zjazdu, nici z wodowania. Pozostaje kwestą gdzie się zrzucimy?. Jest tak niski poziom wody w rzece, że teoretycznie nie do przepłynięcia jest jeszcze „Km 119” - nie chcę narażać łodzie na rozbicie. Kombinuje jak się zwodować na 122 km w Nowym Brzesku. Potem to samo na przeprawach promowych w Nowym Korczynie i Opatowcu. Wszędzie za niski stan wody. Zdecydowałem, że przewozimy łodzie (dwie niestety ze względu na koszty pozostały w Jacht Klubie Polski Nowa Huta) do Sandomierza. Prawie wszystko mam już ustalone, zajmie nam to dwa dni.
22-23.06.2017. Jesteśmy już w Sandomierzu, Dzień w wczorajszy i dzisiejszy przeznaczony był na przewóz łodzi. Sandomierz póki, co jest spławalny, wody tutaj też nie za wiele, ale przynajmniej już dno rzeki piaszczyste i w razie wejścia na łachę będzie można w miarę bezpiecznie zepchnąć łódź na głębszą wodę. Nie wiem, co będzie w poniedziałek, bo do tego czasu musimy tu zostać, (choć sobie nie krzywdujemy), bo zgodnie z harmonogramem dołączyć do rejsu ma się jeszcze jedna łódka.
Po przerzucie łodzi z Nowej Huty do Sandomierza spędziliśmy w nim trzy dni. Przystań, w zatoce pod zamkiem, jest ładnie zaprojektowana, ale chyba projektant nie przewidział takiego zainteresowania przystanią i wypożyczalnią sprzętu wodnego oraz sporego ruchu turystów w każdy ciepły dzień, albo chciano zbyt zaoszczędzić na materiałach. Plastikowe pomosty to w tym miejscu jakieś nieporozumienie, ani to trwałe ani bezpieczne, tym bardziej, że już kilka pływaków jest uszkodzonych. Zaplecze sanitarne też wydaje się zbyt ubogie do faktycznych potrzeb. Dodatkowo wykupione na stałe miejsca postojowe, bez możliwości z ich wykorzystania w przypadku zgłoszonych nieobecności rezydentów, mocno ograniczają wykorzystanie przystani. Miejsca w y-boomach świecą pustkami, ale czerwona tabliczka na końcu postojowego boksu jest jednoznaczna. To jest tylko moja ocena wyrobiona na podstawie krótkiego pobytu, potwierdzona niestety rozmowami z obsługą przystani. Dodatkowo sama zatoczka jest bezodpływowa, pewnie niewiele czasu minie a zaczną się problemy z zalegającym na dnie mułem. Kłania się brak samooczyszczającego połączenie zatoczki z rzeką.
W sobotnie popołudnie 24.06 uczestniczyliśmy z rzeszą turystów i mieszkańców Sandomierza w tradycyjnych Wiankach, a że pogoda była doskonała, przygotowane przez wydział promocji miasta atrakcje interesujące dla wszystkich grup wiekowych, humor i uśmiech na twarzach były wszechobecne. Dużą atrakcją dla wszystkich był rejs statkiem "Syrenka”, z którego pokładów chętni mogli puszczać na wody Wisły przygotowane przez siebie, duże i małe, o różnych kształtach i barwach Wianki.
Dla nas szczególnie ważne było późniejsze dłuższe spotkanie z prawdziwym Człowiekiem Wisły kpt Tadeuszem Prokopem, wielkim przyjacielem wszystkich płynących Wisłą oraz potrzebujących rady lub pomocy.
Jutro rano ruszamy dalej szukać przygody i głębokiej wody.
28-29.06.2017. Sandomierz -wyspa na Wiśle w okolicach Basoni-316 km rzeki.
Przerzut łodzi do Sandomierza pozostawił nam trzy wolne dni, aby powrócić do ustalonego harmonogramu rejsu. Przepiękna pogoda, niesamowite krajobrazy mijanych miejsc, zapraszająca do postoju przyroda, spowodowały, że postanowiliśmy zrobić postój na jednej z wiślanych wysp koło Basoni. Niech fotki oddadzą piękno tego miejsca.
1.07.2017. Basonia – Kazimierz Dolny
Cóż, dobrze, że woda ciepła i piasek w Wiśle miałki. 34. km trasę pokonujemy pchając się w dwanaście i pół godziny. Po zacumowaniu w Kazimierzu Dolnym jesteśmy tak zmęczeni, że zaraz wszyscy idziemy nyny. Zwiedzanie odkładamy na dzień następny. Niestety zamiast w miarę przepłyniętych km przybywać wody i następnych załóg stajemy się coraz większymi specjalistami od przepychania łodzi przez niezliczone ilości piaszczystych łach.
Do tego w nurcie wszelkiego rodzaju i wielkości przeszkody, od zatopionych pojedynczych gałęzi po ogromne drzewa, wyglądające jak matuzalemy rzecznych przeszkód. Z daleka wygląda ciekawie, dużo mniej przy bliskim omijaniu przeszkody.
Przeżycia ostatnich dni, wiele trudu przy pchaniu, poszukiwaniu szlaku lub jego osobistym wyznaczaniu, w najlepszym przypadku poprawianiu-wkopywaniu na nowo poprzewracanych znaków nawigacyjnych, w pełni upoważnia nas do oficjalnej zmiany nazwy rejsu. Od teraz jesteśmy uczestnikami I Eksperymentalnego, Pieszego Rejsu Żeglarskiego "Królowa Wisła 2017". Przesyłamy ukłony dla wszystkich uczestników tegorocznych imprez wodnych na Polskich Szlakach Wodnych.
Jednak największym dyskomfortem dla płynących załóg, pomijając poziom wody, na który nie mają wpływu, jest fatalny stan oznakowania nawigacyjnego lub jego całkowity brak. Ciągłe wypatrywanie oznaczeń brzegowych, zwłaszcza zielonych tyk
na tle rozbujałej nadwiślanej przyrody jest nie tylko stresujące, ale staje się wręcz dla płynących niebezpieczne. A rozmowy z przypadkowo spotkanymi szlakowymi (nadzorcami wodnymi odpowiedzialnymi za oznakowanie i opiekę nad kilkukilometrowym odcinkiem rzeki) utwierdzają mnie ponownie w przekonaniu, że gdyby tylko ułamkową część kosztów opracowań, konferencji, sympozjów dotyczących teoretycznego otwarcia Wisły dla żeglugi towarowej, została przeznaczona na paliwo do łodzi szlakowych, przyniosłoby to większy pożytek dla rzeczywistych a nie wirtualnych użytkowników rzeki.
3.07.2017. Przystań w Puławach, jak na razie najładniejsze i najbardziej przemyślane miejsce postojowe dla turystyki nie tylko wodnej wzdłuż Wisły. Na starorzeczu Wisły powstało miejsce obejmujące nie tylko przystań wodną dla różnej długości i o różnym zanurzeniu jednostek, ale znakomicie wyposażone pole namiotowe i caravingowe. Do tego ciekawie zagospodarowane miejsce zabaw dla dzieci. Całość uzupełnia dobrze wyposażone zaplecze techniczne bosmanatu z hangarami do składowania łodzi. Miejsce nagrodzone nagrodą Przyjaznego Brzegu w 2013 roku. Niestety i tutaj nie przewidziano naturalnego samooczyszczania się zatoczki. A szkoda, bo do ogólnych kosztów inwestycji wydatek niewielki a jak ułatwiający potem normalną eksploatację przystani.
Próg podpiętrzający w Kozienicach
Komunikat Elektrowni Kozienice
…”Szanowni Państwo,
W związku z budowanym na Wiśle na wysokości Elektrowni Kozienice w Świerżach Górny progiem tymczasowym informujemy, że istnieje możliwość przeprawiania w tym miejscu jednostek pływających za pomocą dźwigu. Szczegóły znajdziecie Państwo w załączonych materiałach, w tym w informatorze. Prosimy o udostępnienie tych informacji wszelkim możliwym organizatorom spływów, informacje te zostaną także umieszczone na naszej stronie internetowej.
Serdecznie pozdrawiam
Doradca Zarządu/Rzecznik Prasowy/Kierownik Biura Komunikacji”.
a oto jeden z zapisów z obowiązkowego „oświadczenia korzystającego z przenoski” to jakieś kuriozum. Ciekawe, ponoć tylko czasowo zamykają ogólnodostępną rzekę, (chociaż jak wiadomo prowizorki są najbardziej trwałe), a wymagają podpisania takich oświadczeń jak by byli właścicielami rzeki.
-„Ponadto oświadczam, iż w razie doznania szkody w związku z korzystaniem z przenoski zrzekam się roszczenia o jej naprawienie przeciwko Enea Wytwarzanie sp. z o.o., obsłudze przenoski podwykonawcom oraz innym osobom, w tym pracownikom lub przedstawicielom osób wyżej wskazanych oraz zobowiązuję się tego roszczenia nie dochodzić na drodze sądowej, za wyjątkiem sytuacji, gdy szkoda zostałaby wyrządzona umyślnie”.
4.07.2017. Zdjęcia z przepłynięcia przez próg podpiętrzający obok elektrowni w Kozienicach, generalnie nie taki diabeł straszny, jak go malują. Jednak przed przepłynięciem tej kilkudziesięciu metrowej przeszkody proponuję koniecznie skontaktować się z Elektrownią pod nr 48 614 13 08 lub 601 344 671.
To wąskie, około 20 m szerokości i 1,5 m głębokości gardło, rozpoczynamy pokonywać płynąć po znakach przy lewym brzegu by potem ostro skręcić w prawo i przy prawym brzegu pokonać wyżłobioną przez rzekę rynną i po prostu płynąć dalej. Uwaga na duży „uciąg" wody, dla bezpieczeństwa prędkość własna powinna przekraczać szybkość płynącej wody.
Kolejne zdjęcia pokazują poprawianie oznakowania szlaku, podczas dotychczasowej drogi wiele, wiele razy widzieliśmy znaki nawigacyjne poprzewracane, zatopione w wodzie, znaki prawego i lewego brzegu stojące dla „bezpieczeństwa" przywiązane do jednego drzewa np.: na wiślanej wyspie, itp.
Oznakowanie szlaku lub jego brak, usytuowanie oznaczeń prawego i lewego brzegu, na długich odcinkach, brak „kilometrówki", to temat na szczegółowa ocenę i obszerny materiał.
5.07.2017. W Górze Kalwarii teoretycznie mieliśmy zacumować przy wejściu do kanału prowadzącego do byłego ośrodka Brzanka. Na miejscu okazuję się, że łacha usypana przez rzekę ma ponad 50 m szerokości i z biwaku w tym miejscu nici.
Po kilkuminutowych poszukiwaniach cumujemy przy lewym brzegu tuż przed mostem kolejowym, tu też odwiedza nas, sprawiając nam ogromną niespodziankę wicestarosta piaseczyński, urodzony wodniak i samorządowiec. Długo rozmawiamy o turystycznym zagospodarowaniu Wisły, podstawowych potrzebach wodniaków, o modułowej budowie takich obiektów. Czas szybko mija i pora się pożegnać.
Jutro do południa wyruszamy do Warszawy.
6.07.2017. Opisując wczorajsze przeszkody na Wiśle nie przypuszczałem, że już dzisiaj możemy się przekonać jak niebezpieczne jest napłynięcie na nie. Płytko pod powierzchnią wody zatopiony na nurcie, tuż przy prawym znaku nawigacyjnym ogromny konar robi spustoszenie w kadłubie w jednym z płynących jachtów. Na szczęście łódź osiada na pniaku i pomimo zalania do połowy wodą nie tonie. Próby ściągnięcia jej przy pomocy innej łodzi nie przynoszą żadnych efektów, kłania się moc naszych silników. Ewakuujemy na pobliską łachę załogę, która zabiera ze sobą dokumenty i najważniejsze wyposażenie jachtu. W tym samym czasie próbuje uzyskać pomoc od Policji Wodnej (całkowicie zaangażowanej w obstawianie rzeki z powodu wizyty Prezydenta USA), potem miejscowego WOPR w Otwocku (po wybraniu numeru alarmowego zgłasza się automatyczna sekretarka z komunikatem - "zostaw wiadomość" sic!), dopiero po interwencji pod nr 112 oddzwania Straż Pożarna z Piaseczna (około 15 km od miejsca wypadku) i bez problemu przysyła zastęp ratowniczy z płaskodenną łodzią i 50 konnym silnikiem. Ci po przyjeździe na miejsce i ocenie sytuacji pomagają zabrać z łodzi pozostałe cenne rzeczy, spisują protokół i deklarują wszelką dodatkową, a możliwą do wykonania przez nich pomoc. Niestety łódź mocno "siedzi" na wystającym z pnia konarze (nabita prawie jak na pal) i wszelkie próby przeciągnięcia jej do przodu lub tyłu mogą spowodować tylko jeszcze większe rozerwanie burty i natychmiastowe jej zatonięcie. Pomimo tego, że armator posiada ubezpieczenie Jacht Casco w (...) ponad półtoragodzinne rozmowy z ubezpieczycielem nie przynoszą żadnego rezultatu. Nikt nie chce podjąć decyzji, co dalej z łodzią na wpół zatopioną w nurcie rzeki, na trasie szlaku żaglowego. Później okazuje się, że ich najbliższy rzeczoznawca rezyduje w Szczecinie, ot proza w kontaktach z firmami ubezpieczeniowymi. Składkę szybko i bezboleśnie każda z firm ubezpieczeniowych potrafi wziąć, jeżeli zaczynają się problemy zaczynają się i schody.
Ubywa i wody i uczestników, którzy po przedziurawieniu łodzi na zatopionym, niewidocznym drzewie już poniżej miejscowości Gassy musieli wycofać się z rejsu. Następnej załodze, która miała rozpocząć swoją przygodę z Wisłą w Warszawie odradziłem (sic!) udział w rejsie ze względu na zanurzenie i nie typową budowę dna łodzi (dodatkowe stałe, boczne miecze). Po co mają się stresować i mocno zrazić się do pływania po rzekach.
Aby nie było niejasności, na szlaku wodnym, miejscami bardzo marnie oznakowanym (eufemizm!!!), około 100 m przed Mostem Siekierkowskim, tuż przy prawym brzegu rzeki też poznajemy jej głębokość i twardość rzecznego dna. „Już witał się z gąską …” a tu …pchanie.
Nie chciałbym, aby moje relacje stały się antyreklamą turystyki wodnej na Wiśle, bo Wisła to nie tylko niebieska kreska na mapie, ale organizm, który żyje i daje żyć. Wisła wcale nie jest ostatnią "dziką rzeką Europy", Wisła jest czasem krnąbrna, rwąca i nieprzewidywalna, czasem oschła i płytka, ale zawsze piękna i majestatyczna. Prowadząc już kolejny rejs od Km „0” żeglownej Wisły, zdobywając doświadczenie na wodzie wysokiej i niskiej, zawsze będę namawiał żeglarzy turystów do wędrówek po tej niezwykłej urody acz wyniosłej rzece.
10.07.2017. Wydawałoby się, że poniżej Warszawy będziemy mieli więcej swobody przy płynięciu. Nic bardziej mylnego, jeszcze przez wejściem do Śluzy Żerańskiej prawie całą szerokość rzeki przegradza kilka naturalnych kamiennych grobli. Przejście bardzo blisko lewego brzegu. Dalej już pod Modlinem, pomimo niezłego już oznakowania nurtu ładujemy się na kolejną łachę, cóż kłania się brak wody, Zwiedzamy Twierdzę Modlińską i płyniemy na kolejny biwak.
11.07.2017. Jak dotąd pogoda raczej nam nie dokuczała, lecz zacumowani w miarę zawietrznej zatoczce poniżej Modlina mieliśmy możliwość obserwować na niebie walkę ciemno granatowych chmur z wiejącym z różnych kierunków wiatrem. Fascynujące widowisko, tym bardziej, że nad nami przechodziła ścieżka podejścia dla lotniska w Modlinie. Rozchwiane samoloty szykujące się do lądowania, świszczący wiatr i ... zero deszczu. Dopiero po około 40 minutach musieliśmy szczelnie zamykać wszelkie zejściówki, bo rozszalały wiatr ciskał ogromne krople deszczu z różnych kierunków.
12.07.2017. Następny, piękny i rześki poranek w niczym nie przypominał wieczornej pogody.
Płyniemy do Czerwińska by w klasztorze salezjanów obejrzeć wystawę pamiątek przywiezionych przez misjonarzy ze swoim misji na całym świecie. Bardzo ciekawa i pouczająca wystawa, zwłaszcza w kontekście "prymitywizmu" nawracanych ludów. Następny biwak poniżej Wyszogrodu już bez żadnych "pogodowych" emocji. Tutaj ciekawostka, na tym odcinku prawie zupełnie znikły wszelkie oznaczenia nurtu, ot taki surprise od RZGW.
W zasadzie odcinki rejsu od Wyszogrodu można wreszcie zatytułować "Królowa Wisła 2017" - drugie oblicze rzeki. Powróciło oznakowanie nurtu w postaci baken. Płyniemy prawie jak po sznureczku.
13.07.2017. Niewielki odcinek do Słupna, do Stanicy Flis w Liszynie jest bardzo ładny przyrodniczo, Wisła pomimo to, że dalej jest płytka i szalenie wymagająca, ale nareszcie porządnie i przewidywalnie oznakowana. To bardzo pomaga płynąć i nie jest tak stresujące zwłaszcza dla tych, którzy rzekę poznają po raz pierwszy.
Tutaj uczestniczymy w Święcie Wisły zorganizowane przez Gminą Słupno i Stowarzyszenie Wodniaków Flis, w zamian przygotowaliśmy dla chętnych, zgodnie ze starodawnym obrzędem i ceremoniałem tradycyjny żeglarski grog. Piknik poprzez swoją doskonałą organizację i jego atrakcyjność, pomimo, że odbywał się w środku tygodnia, przyciągną ogromną rzesze mieszkańców gminy Słupno i okolicznych wodniaków, czego powinni mocno zazdrościć organizatorzy nie jednej imprezy realizowanej w weekend.
Przeskok z Liszyna do Płocka miał być tylko spacerkiem, ale w miarę zbliżania się do pierwszego mostu, fala niesiana zachodnim wiatrem jest coraz większa i ma już około metra. Wiatr dalej wyczynia z łodziami różne harce, silniki co chwilę wyskakują z wody i drą się w niebogłosy. Uciekamy schować się za mały cypelek ostatniej wyspy chroniący nas przed otwartą przestrzenią Zalewu. Zasłonięci od wiatru grzecznie czekamy aż Neptun tego dnia się wyszaleje i pozwoli nam dopłynąć do przystani Klubu Morka, która jest zlokalizowana tuż przy płockiej skarpie, w najbliższym sąsiedztwie amfiteatru. Cumujemy tam około 21.20 witani przez dyżurujących członków klubu. Noc po pełnych wrażeń poprzednim dniu szybko mija, wychodzimy na wycieczkę po pięknym, książęco - królewski Płocku.
14.07.2017. Po obiedzie zafundowanym przez Kol. Andrzeja Jodełkę płyniemy do Nowego Duninowa, portu prawie w połowie Zalewu Włocławskiego by w dniu następnym wziąć udział w dużych regatach samorządowych o Puchar Marszałka Województwa Mazowieckiego, Starosty Płockiego i Wójta Gminy Nowy Duninów.
15.07.2017. Wzięliśmy udział, jako jedna z 47 załóg w Regatach Samorządowych o Puchar Marszałka Województwa Mazowieckiego, Starosty Powiatu Płockiego i Wójta Gminy Nowy Duninów. Pogoda wspaniała, mnóstwo ludzi i wiele, wiele atrakcji. Masz jacht został zaliczony, (choć silnie przeładowany wszystkimi szpejami jakie są potrzebne w tak długiej podróży) do najliczniejszej klasy T 2. Wiele łodzi startujących w tej klasie to prawie „wydmuszki- lekkie jachty niemal pozbawione dodatkowego wyposażenia- a my na jedynym w Polsce jachcie typy MAK 707 GTK typu ket, o jednym żaglu i bardzo nietypowej sylwetce, w składzie: Wojtek Skóra -sternik, Zygmunt Borg- załoga, armator jachtu, zajmujemy trzecie miejsce. Było nam niezmiernie miło odbierając z rąk Marszałka Województwa nagrodę i dyplom. Podczas tej uroczystości sam mam możliwość wręczenia Pucharu Prezesa ZG PTTK dla najstarszego sternika regat.
Wieczorem jeszcze oglądamy ryczące motory uczestników zlotu motocykli i występ zespołu Bajer Full, zabawa i śmiechy rozbrzmiewają potem długo w nocy.
17.07.2017. Odcinek do Włocławka to spacerek po głębokich wodach Zalewu Włocławskiego, a sama dolna przystań już na rzece to istna perełka wśród wiślańskich przystani. Nigdzie, nawet pływając po zachodnio europejskich rzekach i kanałach nie miałem możliwości cumować „pod dachem". Niech resztę powiedzą fotki.
Pod Toruniem przekroczyliśmy dawną granicę zaboru rosyjskiego i pruskiego, z charakterystycznym słupem granicznym.
W Toruniu oddano w tym roku nową przystań, niewielką i ładną, z bogatym zapleczem techniczno - socjalnym. Jedyna wada to płyciutko, oj płyciutko.
20.07.2017. Bydgoszcz jak zawsze ciekawa, pełna imprez i atrakcji. Gdyby tylko dało się wejść bez problemu z Wisły do kanału śluzy Czersko Polskie, będącej na Międzynarodowej Drodze Wodnej E 70, było by jeszcze piękniej.
Płytko i zarośnięte, dobrze, że chwilę wcześniej przebijała się na Wisłę barka i wycięła nam w zielsku i pogłębiła w piachu tor wodny.
RZGW zastosowało tu wypróbowany przez drogowców sposób (jak jest dziura to ustawiają ograniczenie prędkości) i umieściło znaki informacyjne o głębokości tranzytowej max.30 cm !!!.
Droga z Bydgoszczy przez Chełmno to raj dla wodniaków. Szlak dobrze oznakowany, przecudna przyroda, ciche zatoczki, czysta i ciepła woda w Wiśle... tylko płynąć i marzyć.
23.07.2017. W Grudziądzu następna godna wymienienia przystań na szlaku Wisły, choć i tu popełniono kilka błędów przy projektowaniu. Przystań położona jest w zamkniętej, bez przepływowej zatoczce i również tutaj zaczyna być problem z mułem i tym wszystkim, co się zaczyna znajdować na jej dnie.
25.07.2017. Szlak w kierunku Przekopu to sympatyczny, stosunkowo prosty nawigacyjnie i dobrze oznakowana trasa. Sama przyjemność.
27.07.2017. Prawie już koniec naszej sześciotygodniowej drogi. Wisła pokazała nam dwa oblicza, pierwsze do Warszawy rzeki krnąbrnej, niedającej się obłaskawić, a przede wszystkim bardzo płytkiej i nieobliczalnej. Rzeki, gdzie brak właściwie oznakowania, lub oznakowania poprzewracanego czy ustawionego w mało widocznych miejscach, a przepychanie się przez niezliczone łachy były rzeczą normalną, uciążliwą i niesamowicie męczącą. Drugie to oblicze dumnej królowej, dalej tajemniczej, lecz już przystępnej, z miejscami o rwącym nurcie, ale dającym się przewidzieć. O wyglądzie nadobnej damy szybko jednak karcącej za brak nieuwagi lub zadufaniu własnym sternika. Obliczu piękny i niedającym się zapomnieć.
29.07.2017. Gdańsk, słonecznie i niezmiernie ludno na Długim Targu. Niesamowicie barwne rozpoczęcie 757 Jarmarku Dominikańskiego.
30.07.2017. To ostatnia relacja z XXXVIII Ogólnopolskiego Rejsu Żeglarsko-Motorowodnego PTTK "Królowa Wisła 2017". Rejsu długiego i ciężkiego ze względu bardzo niski stan wody w Wiśle oraz liczne braki w oznakowaniu szlaku żeglugowego. Ale rejsu jednocześnie pokazującego uroki nadwiślańskich krajobrazów, dającego wspólnie przeżyć niezapomniane chwile, sprawdzającego i podnoszącego umiejętności żeglarskie i motorowodniackie. Rejsu uczącego zdyscyplinowania, wzajemnej pomocy oraz życzliwości w różnorodnych warunkach nawigacyjnych i pogodowych. Wreszcie pokazującego, że Królowa Wisła to nie tylko ślad na fizycznej mapie Polski. Że, pomimo zaniechania na wiele lat realizacji dużych inwestycji dotyczących gospodarki wodnej regulującej jej bieg, jest dalej rzeką piękną i wartą przepłynięcia. Pięć osób, które w jednym rejsie przepłynęły całą długość rzeki, zostało nagrodzonych podczas uroczystości zakończenia rejsu na Westerplatte, złotymi odznakami Szlak Wisły, w tym trzy osoby po raz drugi.
Rejs pokazał także, że dopiero zaangażowanie samorządów lokalnych i prywatnych inwestorów w zagospodarowanie turystyczne brzegów rzeki i wybudowane przez nich przystanie przynoszą im wyłącznie chwałę i szacunek. Jest to równocześnie zaproszenie dla wszystkich wodniaków z całej Europy, aby chcieli pływać i podziwiać Wisłę.
Sam zapraszam wszystkich chcących przeżyć wodną przygodę na następne rejsy i spływy organizowane przez PTTK.
Tak widział i spisał
Komandor rejsu
Wojtek Skóra
Zaproszenie
na XXXIV Kurs i Zlot Instruktorów Turystyki Żeglarskiej PTTK
„BAJKA 2017”
Zapraszamy wszystkich Instruktorów Turystyki Żeglarskiej PTTK, kandydatów na kurs instruktorski oraz sympatyków i przyjaciół PTTK, na coroczny Zlot organizowany przez Oddział Miejski PTTK w Pruszkowie wraz z Pruszkowskim Klubem Wodniaków „Cirrus” i Komisję Turystyki Żeglarskiej ZG PTTK.
W tym roku gościć będziemy w dniach 21-24.09.2017r. w Ośrodku Wypoczynkowym Bajka koło Ostródy.
Ramowy program zlotu:
L.P. |
Data/Godzina |
Wydarzenie |
Miejsce |
1 |
2017.09.21 (czwartek) Od 16:00 |
Zakwaterowanie |
Ośrodek Wypoczynkowy Bajka 4-100 Ostróda ul. Wałdowo 48 |
2 |
2017.09.21 (czwartek) 18:00-21:00 |
Kolacja – powitanie uczestników |
OW Bajka |
3 |
2017-09-22 (piątek) 9.00-9.30 |
Śniadanie |
OW Bajka |
4 |
2017-09-22 (piątek) 10.30 |
Zabawy i zajęcia sportowo - rekreacyjne |
OW Bajka |
5 |
2017-09-22 (piątek) 14.00-15.00 |
Obiad |
OW Bajka |
6 |
2017-09-22 (piątek) 15.30 |
Regaty DZ i kurs na Instruktora, zawody wędkarskie ewentualne grzybobranie. |
Jez. Drwęckie OW Bajka |
7 |
2017-09-22 (piątek) 19:00 |
Kolacja – grill, szanty, ognisko, tańce |
OW Bajka |
8 |
2017-09-23 (sobota) 8.30-9.00 |
Śniadanie |
OW Bajka |
9 |
2016-09-23 (sobota) 9.15 |
Wyjazd autokarem do Elbląga |
|
10 |
2017-09-23 (sobota) 13.00-17.00 17.30 |
Rejs statkiem po pochylniach do Buczyńca (obiad na pokładzie statku) Powrót autokarem do Bajki |
|
11 |
2017-09-23 (sobota) 19.00 |
Kolacja ?????? :) |
OW Bajka |
12 |
2017-09-24 (niedziela) 9:00-9:30 |
Śniadanie |
OW Bajka |
13 |
2017-09-24 (niedziela) 10:00 |
Zajęcia na wodzie oraz egzamin na ITŻ |
OW Bajka Jez. Drwęckie |
14 |
2017-09-24 (niedziela) 13:30 |
Uroczyste zakończenie |
OW Bajka |
15 |
2017-09-24 (niedziela) 14:00 |
Obiad - Wyjazd |
Ramowy program Zlotu w zależności od pogody i sytuacji organizacyjnej może ulec pewnym modyfikacjom, nie mniej organizatorzy dołożą wszelkich starań, aby wszystkie zaplanowane elementy Zlotu odbyły się w przedstawionej kolejności.
Wszyscy uczestnicy zlotu otrzymują pamiątkowe butony i są podczas pobytu dodatkowo ubezpieczeni przez firmę AXA. Odpłatność dla członków PTTK – 370.00 zł od osoby, pozostali 390.00 zł.
Wypełnioną Kartę Uczestnika proszę wysłać do dnia 05.09.2017 r. pocztą elektroniczną na adres Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. oraz Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. Dodatkowe informacje pod nr telefonu: 602-451-456, 608 525 548
Wpłaty za udział w zlocie, również do dnia 05.09.2017 r. proszę przekazać na konto Pruszkowskiego Oddziału PTTK, 05-800 Pruszków, ul. Bol. Prusa 3 Nr. 35 1750 0012 0000 0000 3375 5667 koniecznie z dopiskiem „Bajka 2017” oraz nazwiskami osób za które jest wpłata.
Współrzędne geograficzne dla OW Bajka: 53.7277123N, 19.9115395E
Strona 1 z 3