Subiektywna relacja z
XXXIX Rodzinnego Rejsu
Żeglarsko - Motorowodnego PTTK
„Szlakami Pamięci 1918-2018, Wielka Pętla Wielkopolski”
Moje wyobrażenia o pływaniu po polskich rzekach, pomimo wieloletniego doświadczenia, po tegorocznym rejsie uległy sporemu przewartościowaniu i to nie tylko od jej technicznej strony.
Zeszłoroczny rejs po Wiśle, a raczej niebieskiej kresce na mapie, gdyż od ujścia Przemszy do Wisły, czyli tzw. „km O” do Warszawy, więcej pchaliśmy łodzie niż płynęliśmy. Na tym odcinku był to zdecydowanie rejs pieszo-żeglarski.
Tegoroczny rejs „Szlakami Pamięci” upamiętniający 100 lecie odzyskania Niepodległości i zwycięskiego Powstania Wielkopolskiego, miał być z założenia imprezą łatwiejszą, przyjemniejszą i promocyjną dla tego szlaku, z bardzo licznym udziałem załóg z całej Polski. Miał odbywać się pod honorowym patronatem Prezesów Wielkopolskiej Organizacji Turystycznej i Związku Miast i Gmin Nadnoteckich.
Kilkumiesięczne przygotowania organizacyjne, uzgodnienia z władzami samorządowymi na trasie rejsu, gestorami przystani, gospodarzami historycznych i przyrodniczych atrakcji zakończyły się już w maju. Ale czym bliżej terminu rozpoczęcia rejsu, tym większe miałem obawy o realizację przygotowanego harmonogramu. Nietypowa, bardzo ciepła pogoda już od końca kwietnia, miała ogromny wpływ na poziom wody w rzekach. Nie obawiałem się w zasadzie, skanalizowanej przez kilkanaście śluz Noteci, a wolno płynącej Warty. I w jednym i w drugim przypadku moje obawy przybrały bardzo czarne barwy.
W miarę zbliżania się daty rozpoczęcia rejsu w Ślesinie, ze względu na zbyt duże zanurzenie jednostek ubywało mi załóg chcących wziąć udział w imprezie. Każdy dzień to 2-3, 5 cm mniej wody w Warcie i nawet telefony do RZGW w Poznaniu, zarządcy zbiornika retencyjnego w Jeziorsku, w początkowym jej biegu, nie wiele dawały. Wody ubywa i nie ma, co dopuścić do rzeki. Szybka analiza miejsc, gdzie można jeszcze rozpocząć rejs, nie napawa mnie optymistycznie, nie jest dobrze. Mój stres zaczyna narastać. Sprawdzając już codziennie stany wody na wodowskazie Morzysław musiałem przygotować plan „B” a nawet „C” nowego miejsca rozpoczęcia rejsu. Zgodnie z ustalonym harmonogramem rejsu, następnym po Ślesinie miejscem postoju jest Konin, dalej Ląd, Nowe Miasto nad Wartą i Śrem.
Ślesin to doskonałe miejsce, położone nad jez. Ślesińskim i Mikorzyńskim, na trasie kanału Gopło-Warta, z łatwym dojazdem z każdej strony Polski. Dobrze zagospodarowana przystań ze stacjonarnym dźwigiem, a umiejętności i wiedza bosmanów to gwarancja szybkiego rozładunku łodzi i ich ustawienie w mocno zapchanej Marinie. Niestety zaraz po śluzie Morzysław wypływa się na Wartę, rzekę w tym miejscu jeszcze płytką, a przede wszystkim kamienistą. Pływanie w takim miejscu na silnikach to wielka ruletka, a miejscami horror.
Konin natomiast nie ma miejsca do wyslipowanie łodzi, Ląd to samo. Dopiero na terenie prywatnej Mariny Pod Czarnym Bocianem w Nowym Mieście jest porządny betonowy slip, ale dalej w rzece może być mało wody. Plan „C” to Śrem, nie zbyt wygodnie, tylko slipowanie z przyczep, ale przynajmniej dno już w miarę piaszczyste.
Teoretycznie, czym dalej od źródeł rzeki tym wody powinno być więcej, czyli to, na co liczymy. Nic bardziej mylnego, czego dowodem był tegoroczny rejs.
Odpowiedzialność za uczestników i ich sprzęt (jakże łatwo coś urwać lub rozbić) robi swoje, jeszcze nigdy organizując nawet liczniejsze rejsy, nie byłem tak zestresowany jak teraz. Nie chcąc niepotrzebnie przekazywać złych wieści uczestnikom rejsu, sam muszę podjąć decyzje. Wpływ na ostateczne rozstrzygniecie dotyczące miejsca rozpoczęcia rejsu miała obiecana pomoc ze strony RZGW Poznań. Dopuszczą nam ze zbiornika w Jeziorsku kilka cm wody, na czas naszego płynięcia pomiędzy Koninem a Lądem. Dla łodzi płaskodennych to dużo, bo choć wydaje się to śmieszne, to może się liczyć każdy centymetr zanurzenia. Dodatkowo poprosiłem załogi, aby ograniczyły na te pierwsze dwa, trzy odcinki ilość wody i paliwa w zbiornikach.
W dniu 23 czerwca w godzinach rannych wszyscy rejsowicze meldują się w Ślesinie i po bardzo sprawnej akcji wodowania łodzi gotowi są na rozpoczęcie rejsu. Przy udziale burmistrza i władz miasta Ślesin, zaproszonych gości, na czele z przedstawicielami patronów honorowych rejsu, załóg, które ze względu na zbyt duże zanurzenie własnych jednostek nie mogą wsiąść udziału w rejsie (potem się okazało, że cztery jednostki płynąc Notecią czekały na nasze spotkanie w Gorzowie Wielkopolskim), wręczone zostają uczestnikom rejsu imienne certyfikaty jego rozpoczęcia oraz pamiątkowe statuetki ufundowane przez władze miasta.
Wieczorem, aby świętować Noc Kupały wypływamy dwoma łodziami na jezioro, puszczamy wianki, zapalamy pochodnie i w znakomitych humorach wracamy na przystań.
„Prawdziwy” rejs naprawdę zaczyna się w dniu następnym od krótkiej odprawy sterników. Piętnaście łodzi, w tym jedna załoga z Ukrainy i jedna z mieszana załogą polsko-niemiecką, ustawiają się w szyku marszowym, szybko pokonują jez. Ślesińskie, potem jez. Pątnowskie by zgłosić się na dwie śluzy w Pątnowie i Morzysławiu oddzielające nas od Warty.
Pierwsze ustawienie łodzi w śluzie zajmuje nam trochę czasu, ale szybkie poznanie zasad panujących podczas śluzowania, zdecydowanie skraca czas przebywania w komorze już następnej śluzy. Potem wyjście na Wartę i natychmiastowe zetknięcie się z prądem, piachem i kamieniami. Cumowanie przy Konińskich Bulwarach jest bardziej umowne niż faktyczne, stoimy przy piaszczystym brzegu pomiędzy dwoma mostami, gdyż do samych bulwarów nie da się dopłynąć. Tak ktoś je zaprojektował i ktoś wydał zgodę na ich budowę. Do sanitariatów daleko i jak to często bywa zamknięte w godz.22.00-7.00. Życzę dużo samozaparcia wodniakom chcący skorzystać z takiego udogodnienia. Szkoda, bo miasto jest ładne i warte zatrzymania się na dłużej niż chwila. Te niedogodności zrekompensowała nam możliwość zwiedzenia miasta z przewodnikiem.
Najbardziej obawiałem się, znając z poprzednich rejsów, bardzo kamienistego odcinka do Lądu. W tym roku okazał się trudny i uciążliwy, ale na szczęście do przepłynięcia. Kilka łodzi, po raz pierwszy biorący udział w rzecznym rejsie, musiało przejść przyspieszony kurs „czytania” rzeki, szukania nurtu, poznawania możliwości własnych łodzi oraz technik zejścia z mielizn i kamiennych raf oraz przyswoić sobie umiejętności ich wykorzystania. Niezmiernie ważna w tym przypadku była również zdolność wzajemnej współpracy i pomocy.
Po przypłynięciu do Mariny Ląd – jednej z pierwszych nagrodzonych w konkursie „Nagroda Przyjaznego Brzegu”, spotykamy jej właściciela - Mirosława Słowińskiego, współautora obok Grzegorza Nadolnego doskonale opracowanej i wydanej locji „Wielka Pętla Wielkopolski”, wydanej w 2007 r. Długo rozmawiamy o tym, co się zmieniło ostatnimi czasy na Warcie, jakie są zagrożenia dla dalszego rozwoju, jak pomocna jest administracja wodna. Wnioski nie są aż tak optymistyczne jakby się mogło wydawać przy pierwszej ocenie. Z jednej strony powstało kilka, różnej wielkości prywatnych przystani, gdzie można zacumować, odpocząć, zrobić ekologiczne zakupy, dalej, kilka nadwarciańskich stowarzyszeń wodnych chce budować lub rozbudowuje swoje nadrzeczne siedziby, coraz liczniejsze samorządy zauważają, że mają „swoją” wodę. Z drugiej strony zawirowania prawne, zagmatwane przepisy, nie do końca zrozumiałe, bo nieprzemyślane decyzje w sprawie podatków i innych pochodnych opłat mogą zniechęcić lub wręcz zablokować pomysły największych entuzjastów turystyki wodnej. Wydawało się, że wreszcie przerwany został zaczarowany krąg niemocy, nikt nie pływa, bo nie ma gdzie zacumować, nikt nie buduje, bo nikt nie pływał. Banał, ale zaczynający działać w druga stronę.
Jeszcze inna rzecz dająca się zauważyć, zbyt duży hurraoptymist przy projektowaniu przyszłych przystani. Za duże, często bez należytego zabezpieczenia przed zmiennymi stanami wody, z przerośniętymi zapleczami socjalnymi i technicznymi, a przede wszystkim bez konkretnego wykorzystania poza sezonem letnim, czyli wiecznie deficytowe. Wydaje się, że nikt nie zadaje sobie trudu skonsultowania swoich pomysłów z wodniakami i nie mówię tu o miejscowych lobbystach. Projektant zaprojektuje jak zażyczy sobie inwestor, a potem się okazuje, że slip to prawie skocznia narciarska, dźwig jest za niski albo nie sięga do wody przy niższych jej stanach, na nabrzeżach nie ma polerów cumowniczych, gdzie indziej ktoś zaprojektował kabinę prysznicową razem z WC. Potem jest ubaw po pachy, osobiście znam niestety takie przykłady. Pieniądze to nie wszystko, trzeba je jeszcze mądrze spożytkować.
W Lądzie witamy, równolegle z nami płynących w swoim rejsie na 80 metrowej tratwie, flisaków z Ulanowa nad Sanem. Jeszcze kilka razy podczas postojów w nadwarciańskich miejscowościach będziemy się spotykać i wymieniać wrażenia z przebytej trasy.
Clou wieczornej biesiady w Lądzie był wielgachny, pieczony prosiak serwowany przez Panią Gosię, który wywołał ogromne zainteresowanie uczestników rejsu i szybko znikł z brytfanny, dosłownie wyssany do ostatniej kostki.
Odcinek do Nowego Miasta nad Wartą raczej bez żadnych przygód, nawigację zdecydowanie ułatwiało nam nowe oznakowanie szlaku ustawione specjalnie przed naszym rejsem przez RZGW Poznań. W tym miejscu szczególne podziękowania dla zarządców polskich wód, którym nie często zdarza mi się dziękować za cokolwiek.
Droga do Śremu, która miała z założenia być tylko formalnością okazała się istnym horrorem. Tak płytko, z niezliczonymi łachami i uciekającym od jednego brzegu na drugi nurtem jeszcze w tym rejsie nie było. Co kilkaset, niekiedy, co kilkadziesiąt metrów przycieramy łodziami po piaszczystym dnie lub podskakujemy na kamiennych rafach. O ile jednostki mieczowe mają jeszcze ułatwione zadanie, o tyle łodzie posiadające falszkil lub zabudowane silniki zaburtowe muszą się wykazać ogromnym kunsztem żeglarskim i mieć dużą dozę szczęścia. Wyciągamy się linami wiele razy z piaszczystych lub kamiennych pułapek.
Z dużym niedoczasem cumujemy częściowo w Marinie Stowarzyszenia Wodniacy Śrem, częściowo z braku miejsc na nurcie.
Kolejny dzień to biwak w Puszczykówku i choć brak tu najprostszej infrastruktury brzegowej, obowiązkowe zwiedzanie Muzeum A. Fiedlera w pełni rekompensuje wszystkie niedogodności. A muzeum i jego olbrzymia różnorodność i obszerność zbiorów to inna historia na długą opowieść.
Do tej pory pogoda nam sprzyja, jest ciepło z drobnymi, krótkotrwałymi opadami mżawki niż deszczu i prawie bezwietrznie. Zmienia się to w Poznaniu, robi się niesamowicie zimno (wieczorem wszyscy na łodziach się dogrzewamy) i bardzo wietrznie. Przewidziana na piątkowy wieczór parada jednostek i różnych pływadeł daje się nam mocno we znaki. Zimny i silny, wiejący od tyłu wiatr na rzece, przedłużająca się oficjalna część uroczystości powoduje spore zamieszanie wśród oczekujacych na wodzie jednostek. Na szczęście nikomu z uczestników parady nic się nie staje, ale dopiero po godz. 23.00 cumujemy ponownie w Starym Porcie na Garbarach.
Tutaj ponownie mała dygresja, jeszcze raz potwierdza się moja wieloletnia obserwacja z rejsów. W żadnym z największych Polskich miast zlokalizowanych nad rzekami nie ma z prawdziwego zdarzenia przystani dla turystów wodnych, pływających czymś większym niż kajaki. Przykłady?: Kraków - istna pustynia, Warszawa - Kanał Czerniakowski, ze stale zamulonym wejściem i wiecznie zajętymi miejscami przez rezydentów, w większości to jednostki służące do wędkowania, Poznań to samo, ale w mniejszej skali. Bydgoszcz – kilka miejsc z toaletami w pobliskim hotelu. Nie wspomnę o jakiejkolwiek dedykowanej infrastrukturze brzegowej, nie warto, bo jej nie ma. Marudzę- może?.
Dwa dni pobytu w Poznaniu na pewno zapamiętamy z dwóch rzeczy; zimnej i wietrznej pogody oraz uroczystości złożenia kwiatów i zniczy przy Pomniku Powstańców Wielkopolskich. Chcieliśmy w ten sposób oddać cześć uczestnikom jedynego zwycięskiego powstania i uczcić 100 lecie odzyskania Niepodległości przez Polskę. Uroczystość, pomimo, że bardzo symboliczna była wzruszająca i skłoniła do refleksji na temat wolności, równego traktowania wszystkich obywateli, przestrzegania prawa i konstytucji. Długo jeszcze po powrocie do Portu dyskutowaliśmy nad tymi fundamentalnymi prawami i skutkami ich nie przestrzegania lub interpretacji wyłącznie dla własnych potrzeb.
W Obornikach zostaliśmy bardzo gościnnie przyjęci przez władze miasta i przedstawicieli bardzo prężnie działającego Stowarzyszenia „Aplaga”, po zimnych poznańskich dniach z przyjemnością skorzystaliśmy z możliwości wygrzania się w basenach Centrum Rekreacji Oborniki. Z ogromnym zaciekawieniem oglądałem wizualizację i wsłuchiwałem się w przekazywane szczegóły budowy przyszłej Mariny mającej powstać na wysokim brzegu, tuż przy moście drogowym. Zdaję sobie sprawę, że wiara i zapał potrafią przenosić góry, ale do tego potrzebne jest jeszcze „paliwo”, na które przy tak rozbudowanych planach po prostu może zabraknąć pieniędzy. Nie chciałbym takimi ocenami nikogo zniechęcać, bo miejsce jest ładnie położone i ilość różnorakich imprez, które tam się odbywają jest ogromna i godna pozazdroszczenia, wydaje się jednak, że modułowa budowa przewidzianej infrastruktury będzie bezpieczniejsza od strony finansowej i dawać będzie jeszcze możliwości pewnych zmian w zależności od faktycznych potrzeb. Generalnie jestem pełen podziwu dla pasji członków stowarzyszenia, władz miasta oraz obornickich wodniaków i ich umiejętności wzajemnego się dogadywania i życzyłbym sobie, aby podczas następnego rejsu Wielką Pętlą Wielkopolski móc gościć już w Obornickiej Marinie.
Ciekawe i pouczające przeżycie doświadczyliśmy w Zakładzie Karnym we Wronkach, kiedy po dłuższych staraniach udało nam się uzyskać zgodę na jego zwiedzenie. W związku, że jest to zakład o obostrzonych przepisach bezpieczeństwa przeszliśmy rozbudowaną procedurę sprawdzania danych osobowych i kontroli osobistej. Ja jednak w swoich pismach do władz Zakładu Karnego od samego początku zastrzegłem sobie opcje zwiedzania –„wejście-wyjście”, tego samego dnia!.
Niesamowite wrażenie robią, co chwila zamykające się za nami kraty, przy braku otwarcia jeszcze tych z przodu. Momentami aż ciarki przechodziły nam po plecach, zwłaszcza, kiedy mieliśmy możliwość zobaczenia centrum dowodzenia i bezpieczeństwa, wyposażonego w mnóstwo monitorów, wiszącego pośrodku przecięcia ramion krzyża uformowanego z więziennych budynków. Warto, do jednorazowego, krótkiego zwiedzenia.
Drugą część dnia spędziliśmy na bardzo zażartym turnieju bowlingowym, rywalizując o Puchar Burmistrza Wronek, w kategorii męskiej i żeńskiej. Po dwóch godzina turlania zostali wyłonieni zwycięzcy, choć techniki rzutu kulą jakże były inne w wykonaniu pań i panów. Gwoli sprawiedliwości, Panie osiągnęły zdecydowanie lepszy rezultat punktowy niż Panowie.
Wspólne wieczorne ognisko z wroneckimi wodniakami i śpiewy przy akompaniamencie akordeonu, długo jeszcze niosły się po warciańskiej wodzie.
Długie i straszliwie zamulone starorzecze międzychodzkiego Starego Portu, to obraz, jaki mi tkwił w pamięci z poprzedniego rejsu po Pętli Wielkopolskiej z 2011 roku. Obecnie, szerokie wejście do zatoki, ładnie przygotowane nabrzeże z pomostami, wodą i energia elektryczną w rozdzielkach, to najlepszy przykład jak z zapuszczonego miejsca można stworzyć przyjazną dla wszystkich wodniakom przystań. Niezmiernie ważnym w takim przedsięwzięciu jest gospodarz miejsca i jego wizja działania, wiedza i zaangażowanie. Wydaje się, że wszystkie te przesłanki w całości spełnia Międzychodzkie Towarzystwo Turystyki i Sportów Wodnych.
Międzychód, który mieliśmy okazję zwiedzić z przewodnikiem okazał się pełen tajemnic i miejsc związanych z historia Polskiego żeglarstwa. Tutaj urodziła się Teresa Remiszewska, uczestniczka Transatlantyckich Regatach Samotnych Żeglarzy OSTAR’72, Pierwsza Dama Bałtyku. Również w Międzychodzie Powstanie Wielkopolskie odcisnęło swoje piętno i pozostało w pamięci mieszkańców. Tutaj też żegnamy naszych przyjaciół z Ukrainy, których nieplanowane obowiązki zawodowe zmuszają do wcześniejszego powrotu do kraju oraz załogę „Blądi 2”, która dalsze swe peregrynacje wodne postanowiła odbyć po Zalewie Szczecińskim.
Długi czasowo i kilometrowo odcinek rejsu do Gorzowa Wielkopolskiego przebyliśmy bez specjalnych atrakcji. Warta już jest w tym miejscu na tyle szeroka i niesie tyle wody, że nawet łodzie o większym zanurzeniu nie mają już żadnych trudności z płynięciem. Dodatkowo woda z Noteci łącząca się w Santoku z Wartą daje dodatkowy komfort żeglugi. Ostatnie 12 km do gorzowskich bulwarów to przegląd nowoczesnej architektury mijanych na prawym brzegu posiadłości. Sam Gorzów Wielkopolski, choć formalnie nie wchodzący w skład Wielkiej Pętli Wielkopolskiej, już z oddalenia prezentuje się bardzo okazale. Pięknie wyglądające Bulwary, choć jeszcze w przebudowie, dają nadzieję na bezpieczne i wygodne cumowanie. Cóż bardziej mylnego. Przy ich budowie ktoś zapomniał zabezpieczyć ostre, betonowe nabrzeże choćby najprostszą drewnianą okładziną. Wykładamy na burty wszystkie obijacze, ale niski stan wody i szybko pływające motorówki i skutery, których właściciele sa zainteresowani, skąd nagle w Gorzowie wzięła się tak duża flotylla jednostek (czekają już na nas cztery jednostki, których armatorzy prawie dwa tygodnie wcześniej uczestniczyli w rozpoczęciu rejsu), nie ułatwia nam odpoczynku i wymusza ciągłe monitorowanie pozycji obijaczy. Następna niespodzianka zgotowana wodniakom przez władze miejskie to zupełny brak w pobliżu toalet (sic!).
Niezrozumiałe dla mnie było tłumaczenie odwiedzającego nas w dniu następnym Przewodniczącego Rady Miasta, że Bulwar jest w modernizacji, toalety są oczywiście przewidziane, ale ich otwarcie nastąpi dopiero po zakończeniu remontu, czyli w przyszłym roku. Wzmianka o obłożeniu drewnem ostrych krawędzi nabrzeża, aby zabezpieczyć przed uszkodzeniem burty cumujących jednostek, choćby czasowo na czas remontu, wywołuje sporą konsternację u naszego gościa. Ponownie kłania się niewiedza, czy raczej nierozumienie potrzeb przepływających przez to piękne miasto wodniaków. A goście w pierwszej kolejności będą pamiętali, gdzie poobdzierali sobie kadłuby jachtów i gdzie do toalety trzeba było chodzić do działającej na sporej barce restauracji, po 10 zł od wejścia, niż zapamiętają uroki i historię miasta.
Wydajemy ogromne pieniądze na duże projekty promocyjne, zachęcamy Niemców, Holendrów, Belgów do odwiedzenia Polski drogą wodną. Drukujemy bardzo porządnie wydane edycyjnie locje, mapy i informatory po niemiecku, angielsku, niderlandzku. Zachęcamy na targach do rejsów po Wielkiej Pętli Wielkopolskiej lub drogą wodną MDW 70, ale zachodni wodniacy w pierwszej kolejności zwracają uwagę na rzeczywiste głebokości tranzytowe, możliwość swobodnego przepłyniecia całej Pętli lub drogi wodnej, infrastrukturę brzegową - tutaj nie mamy się absolutnie czego wstydzić, atrakcje historyczne i krajobrazowe. Najlepsze wydawnictwa nawigacyjne, czy pokazujące i promujące dany region, nie zastąpią informacji przekazywanej przez wodniaków pomiedzy sobą. Reklama, a zwłaszcza przekazywana od osobiście jest najbardziej skuteczna, i to w dwie strony. I nie zachęca to zachodnich turystów do pływania po Polskich Szlakach Wodnych. Niestety, turystów zwłaszcza pod niemiecką banderą, w porównaniu z rejsem w 2011 roku, widzieliśmy dużo mniej.
I co?, ano nic !. Od pięciu lat nie można z Odry dostać się na Wisłę, bo śluzy na obszarze Bydgoskiego Węzła Wodnego są w permanentnym remoncie, niektórych cykl remontowy przeciągnął się na dwa lata. Na całym szlaku Pętli Wielkopolskiej śluzowi wymagają od wodniaków podania nazwy własnej jednostki i nr rejestracyjnego, nazwiska armatora (kłania się pewnie RODO, choć nikt z nich tego nie weryfikuje, bo jak?), mocy silnika i wskazania drogi płynięcia: skąd-dokąd. Nie pomoga żadna dyskusja i argumenty, wykonują polecenia i kropka. A mnie nie przekonują tłumaczenia, że w ten sposób łatwiej „namierzyć” skradzioną jednostkę, po czym?, po tym, w którą stronę popłyneła?, przecież za chwilę może być wyslipowana i wtedy dopiero szukaj wiatru w polu. Wybierając się na opłyniecie Pętli, najlepiej już w domu przygotować sobie skserowaną 28 razy listę „koniecznych” informacji dla śluzowych. Dodatkowo na każdej śluzie wymagana jest opłata w wysokości 7,2 zł za każdą turystyczną jednostkę żaglową czy motorowodną. Czyli worek drobnych i stracony czas na wypisywane KP, czy wydawanie biletów. Czy nie łatwiej i taniej wprowadzić dla turystów wodniaków winiety naklejane na burty w określonym miejscu, na ustalony okres np: 15 dni, miesiąca, trzech czy sześciu miesięcy, lub obszaru pływania np: Pętla Wielkopolska lub Żuławska, Odra, Wisła, Mazury itp. Cena uzależniona od wielkości jednostki np: kajaki, jachty żaglowe czy motorowodne, czasu ważności lub obszaru pływania. Turysta płaci z „góry” za wybraną opcję (z np. dodatkowym bonusem za zakup winiety w I kwartale), śluzowy co najwyżej sprawdza/spisuje nr winiety i koniec procedur formalnych przy śluzowaniu. Teoretycznie czysty zysk i wygoda dla wszystkich, choć pozostaje kwestia rozliczenia kosztów śluzowania z poszczególnych śluz pomiędzy różnymi RZGW. Innym rozwiazaniem są „karnety”- wykupowane na określoną ilość śluz, szlak, okres.
Następna obserwacja, która nasunęła mi się podczas tegorocznego rejsu, ważna napewno dla komfortu, a niekiedy i bezpieczeństwa wodniaków i ich sprzętu. To różne sposoby cumowania łodzi w komorach śluz. Od wnęk cumowniczych ze słupkami cumowniczymi w ścianie śluzy, poprzez polery umieszczone w różnej odległości i odstępach od brzegu śluzy, a kończąc na podłużnych uchwytach cumowniczych poprawadzonych równolegle do ścian komory. Każde z rozwiazań ma swoje zalety ale i wady. Wnęki to potrzeba przekładania cum na wyższy lub niższy poziom, w zależności od stopnia zapełnienia komory, choć cały czas możemy je obserwować i mieć kontrolę nad ich położeniem. Pachoły cumownicze, niewidoczne z komory przy dolnym poziomie wody, nie ułatwiają założenia cum przez załogę bez pomocy obsługi. Przy dopychającym wietrze w stronę komory śluzy, powodują najwięcej problemów z szybkim i bezpiecznym zacumowaniem. Kiedyś odpowiednie dla dużych jednostek transportowych, teraz utrapienie dla wodniaków, zwłaszcza kajakarzy. Zdecydowanie najwygodniejszym rozwiązaniem są dobrze widoczne i dostępne, podłużne uchwyty zamontowane wzdłuż pionowych ścian komory śluzy. Pozwalają na szybkie obłożenie cum w dowolnym miejscu i zapewniają bezpieczne i prawidłowe ustawienie jednostki w śluzie.
Wskazane by było, aby podczas przyszłych prac remontowych lub modernizacyjnych na śluzach pamiętano o takim rozwiązaniu i montowano je, aby ułatwić cumowanie i zwiększyć bezpieczeństwo oraz komfort pływających turystów wodniaków.
Jeszcze jedna ważna sprawa dotycząca przede wszystkim Warty, na którą powinien jak najszybciej zareagować odpowiedzialny za te wody, to zupełny brak oznaczenia kilometraża rzeki lub jego niewielka liczebność. Jak to ważne dla bezpieczeństwa załogi i sprzętu w przypadku awarii lub innych zdarzeń, może być próba określenia swojego miejsca na rzece. Przy długich odcinkach nieuregulowanej rzeki, gdzie widzimy tylko wysokie piaszczyste skarpy, łąki lub porośnięte lasem przestrzenie, mało dokładną informacją dla chcących przyjść z pomocą służb jest wiadomość, że na prawo i lewo widzimy okrągłe drzewa. Przesadzam- niekoniecznie. Sam musiałem się zmierzyć jako komandor z taką sytuacją podczas zeszłorocznego rejsu Wisłą, gdy jedna z łodzi, na oznakowanym szlaku, nadziała się na zatopiony konar, przebijając burtę. Dopiero pomoc strażaków z miejscowej Straży Pożarnej, doskonale znających swój teren, pozwoliła po kilku godzinach nerwówki szczęśliwie zakończyć akcję.
Wracając do naszego rejsu i dwudniowego pobytu w Gorzowie Wielkopolskim, miasto jest niezwykle ciekawe. Jego historia opowiadana w bardzo ciekawy sposób przez przewodnika PTTK, uzmysłowiła nam, jakim tyglem narodowościowym były kiedyś te ziemie na pograniczu Niemiec i Polski. Ślady działalności społecznej i twórczości artystycznej ówczesnych mieszkańców miasta często łączą się z ich jakże różnymi postawami, gdzie Niemcy podkreślali swoją polskość, a Polacy nie chcieli w imię koniunkturalizmu mówić po polsku.
Miasto warte polecenia, nawet na dłuższy pobyt, modernizujące się i ładniejące z każdym dniem. Dodatkowo wokół niego jest jeszcze wiele miejsc, gdzie historia odcisnęła swoje znaczące ślady a przyroda zachowana została w naturalnym środowisku.
Ponownie przez Santok, wpływamy tym razem w Noteć. Pierwsze kilkanaście km płyniemy w zasadzie pod prąd, ale przy obecnym stanie wody nie utrudnia zbytnio żeglugi. Tak do pierwszej śluzy w Krzyżu, potem następne kilkanaście śluz skutecznie ogranicza uciążliwość rzecznego prądu. Płyniemy przez obszary chronione Doliny Noteci, to rozkosz dla oczu i uszu. Cisza i wszechogarniająca nas wokół zieleń, w zasadzie brak jakichkolwiek zabudowań, to coś, co jest w stanie każdego przekonać do pływania po Noteci. Istniejące już, nieźle wyposażone i zagospodarowane przystanie na rzece, zapewniają w pełni komfort cumowania i pobytu. Cieszą powstające miejsca postojowe, jak nowo odkryta przez nas Binduga – Keja 105 w Ujściu. Miejsce dobrze wyposażone, nastawione głównie na kajakarzy, ale dające również możliwość bezproblemowego cumowania dużo większym jednostkom. Dzięki życzliwości i chęci niesienia pomocy przez właścicieli, zakątek klimatyczny i funkcjonalny, a bliskość sklepów to dodatkowa zaleta tego miejsca.
Dzięki wieloletniej konsekwencji w działaniu samorządów miast zrzeszonych Związku Miast i Gmin Nadnoteckich, cały Szlak Noteci potrafi być przykładem tego, że wspólne działania mogą być o wiele efektywniejsze, trwalsze i dotrzeć do szerszego grona turystów wodniaków. Niezmiernie ważna jest zauważalna dbałość gestorów o własną infrastrukturę, byliśmy mile zaskoczeni bardzo dobrym stanem technicznym wyposażenia marin w Drawsku, Czarnkowie czy w Nakle nad Notecią, choć mineło już kilka lat od ich otwarcia. Niewątpliwie to też zasługa pracujących tam bosmanów.
Jeżeli jestem już przy gestorach przystani to znamiennym przykładem dobrego gospodarza, znającego się i rozumiejącego potrzeby turystów wodniaków jest starosta nakielski. Podczas spotkania, na wszystkich rejsowiczach duże wrażenie zrobiła jego wiedza, rozważne plany rozbudowy, ale przede wszystkim przemyślane zagospodarowanie i wykorzystanie już istniejącej infrastruktury. Przystań w Nakle nad Notecią jest świetnym przykładem połączenie funkcji turystycznych, dydaktyczno-praktycznych – jest miejscem szkoleń dla uczniów Zespołu Szkół Żeglugi Śródlądowej, sal konferencyjnych, a kończąc na biurach własnych Referatu Turystyki i Sportu Starostwa Powiatowego. Wielorakość funkcji, całoroczne wykorzystanie obiektu to założenia, które powinny być priorytetem dla wszystkich, którzy planują ponowne inwestycje.
Pokonanie ponad 700 km Wielkiej Pętli Wielkopolskiej razem z odwiedzeniem Gorzowa Wielkopolskiego na trasie Ślesin-Ślesin, zajęło nas 24 dni spokojnej żeglugi, z czterema dwudniowymi pobytami w, naszym zdaniem, najciekawszych miejscach. Można tę trasę oczywiście pokonać szybciej, ale wtedy możemy, co najwyżej powiedzieć, że opłynęliśmy Pętle, a nie ją zobaczyliśmy, o zwiedzeniu nie mówiąc. Jest to tak urozmaicony i ciekawy turystycznie i krajoznawczo szlak, że lepiej podzielić sobie jego długość na dowolne odcinki i potem spokojnie płynąc zwiedzać atrakcje przyrodnicze, architektoniczne czy historyczne. Zaoszczędzi nam to również całodziennego wsłuchiwanie się w pracę własnego silnika. Jak wcześniej wspomniałem jest wiele materiałów pomocnych przy planowaniu wspaniałej podróży po najdłuższej Pętli Polskich Szlaków Wodnych.
Nasza tegoroczna przygoda z Wielką Pętlą Wielkopolski zakończyła się w dniu 17 lipca w bardzo przyjaznej wodniakom Marinie Ślesin. Tutaj też wszyscy, którzy w jednym rejsie opłynęli Pętle otrzymali wysoko cenione w środowisku żeglarzy, Złote Odznaki Pętli Wielkopolskiej a kilka osób zasłużone pamiątki. Potem było tradycyjne „czyszczenie bakist”, wspólna biesiada, długie nocne opowieści i retrospekcje przeżytych przygód.
Na koniec chciałbym podziękować wszystkim uczestnikom rejsu za chęć bycia razem, wyrozumiałość i niesienie pomocy drugim. Wspólne chwile, te radosne i te o których każdy z nas chce szybko zapomnieć. Uśmiech na twarzach i radość ze wspólnego pływania.
Do zobaczenia na Polskich Szlakach Wodnych.
Komandor rejsu
Wojtek Skóra