autor: Zbigniew Kurowicki

za: Żagle.se.pl

Apteczka na jachcie śródlądowym jest zaopatrzona zupełnie inaczej niż na jachcie dalekomorskim. Wiadomo – do lekarza jest niedaleko!

Ale, w co powinna być zaopatrzona i gdzie umieszczona? Bo że musi być, to nie ulega dyskusji!

Pomoc po wezwaniu ratowników powinna dotrzeć nie dłużej niż w ciągu kwadransa. Tak przynajmniej jest na Wielkich Jeziorach Mazurskich. Czasy, kiedy, uwieńczone powodzeniem, wezwanie fachowej pomocy w nagłym wypadku było nadludzkim wyczynem, a czas oczekiwania na ratunek liczyło się w godzinach, odeszły w niepamięć.

Dziś mamy telefony komórkowe i duże pokrycie zasięgiem stacji przekaźnikowych. Mamy GPS-y, które bezbłędnie informują o naszej lokalizacji. Potrzeba byłoby ogromnie niefortunnego zbiegu okoliczności (lub dużej niefrasobliwości), aby podczas żeglugi śródlądowej nie było możliwe skorzystanie z szybkiej pomocy  z zewnątrz. Ta korzystna dla nas rzeczywistość powinna określać to, co zabieramy    w rejs w naszej jachtowej apteczce. Nie musimy już mieć ze sobą wszystkiego tego, co zabieramy ze sobą, wybierając się na morską wyprawę czy na kompletne odludzie.

Co zabrać?

- leki – tylko te, których działanie znamy!

– o aktualnym terminie przydatności do użycia, w ilości potrzebnej na krótki czas stosowania. Weźmy te pierwszej potrzeby i te, które, na co dzień zażywamy. Te, które można podać później – w razie potrzeby – dokupimy lub zostaną nam zaaplikowane przez służby medyczne. Najważniejsze są te ratujące życie: antyalergiczne, antygorączkowe i przeciwbólowe, zmniejszające objawy chorobowe czekającego na pomoc

-  jałowe materiały opatrunkowe i opaski podtrzymujące – wybierzmy te najlepsze i opakowane hermetycznie. Lepiej wziąć wiele małych opakowań niż jedno zbiorcze,

- hydrożele na oparzenia (różnej wielkości opakowania). Zawierają one substytut soli fizjologicznej w postaci jałowego żelu, do użycia bezpośrednio na miejsce poparzone,

- szynę „samsplint” w najdłuższej wersji.

W przypadku obrażeń kostnych lub stawowych dobrze mieć ją ze sobą. Jeśli potrzeba ustabilizować śródręcze czy staw skokowy, możemy złożyć ją na pół, do usztywnienia palca natomiast można uciąć odpowiedni kawałek nożyczkami. Każdorazowo po wymodelowaniu szyny w odpowiedni kształt i przybandażowaniu jej uzyskujemy porządną stabilizację stawu czy kończyny.

Jeśli się już coś stanie...

Opatrywanie ran i postępowanie w typowych stanach chorobowych jest dość łatwe do przewidzenia, a więc i przygotowania się. Kłopot mamy w sytuacjach nietypowych, mało przewidywalnych. Tu nasza wiedza i wyposażenie mogą okazać się skąpe. Przygotujmy się, więc skrupulatnie do dwu zadań, które są podstawowymi w sytuacjach zagrożenia życia:

- wezwania pomocy,

- podtrzymania podstawowych parametrów życiowych.

Jeśli mamy zabezpieczony przed wodą i naładowany telefon, to bardzo prawdopodobne, że uda się nam szybko wezwać pomoc. Jeśli potrafimy opisowo lub współrzędnymi określić nasze położenie, to pierwsze zadanie jest wykonane.

Podtrzymanie podstawowych parametrów życiowych wymaga od nas wiedzy o reanimacji i praktycznych umiejętności, a dopiero potem podania leków z apteczki. Jesteśmy w stanie podtrzymywać oddech i krążenie bez żadnego sprzętu, a skoro to potrafimy, można sobie rzecz ułatwić, warto też zabezpieczyć się przed ewentualnym zarażeniem przez ratowanego. W tym celu do podtrzymania oddechu, czyli do sztucznej wentylacji powinniśmy dysponować:

- do udrożnienia dróg oddechowych – rurki ustno-gardłowe,

- do wentylacji chusty separacyjnej/maski do oddechu usta – usta.

Ewentualnie warto mieć worek samo rozprężny – do ręcznej wentylacji wymuszonej. Ale takie wyposażenie ma sens tylko wtedy, gdy mamy praktykę i wiemy, jak się tym posłużyć.

Do podtrzymania krążenia, czyli do ręcznego masażu serca, nie potrzebujemy żadnych dodatków. Jeśli wyposażenie apteczki miałoby być dla nas przeszkodą w natychmiastowym podjęciu czynności ratowniczych, lepiej go nie mieć i działać, posługując się po prostu rękami i ustami. Żeglarz ma moralny obowiązek znać procedury pierwszej pomocy i w sytuacji zagrożenia nie bać się ich zastosować!

Przed wyjściem na wodę

Zalecam każdorazowy przegląd wyposażenia sprzętu w apteczce pierwszej pomocy na swojej jednostce przed wypłynięciem. Usunięcie przeterminowanych leków, tak naprawdę nieużytecznych „przydasiów” oraz elementów nieznanego nam przeznaczenia i działania.

Poza tym armator zawsze musi pamiętać, by nie chować apteczki w najgłębszym zakamarku swojej jednostki! Powinna znajdować się tam, gdzie jest łatwo widoczna nie tylko dla znającego wyposażenie jachtu właściciela – wszak bywa, że jest potrzebna natychmiast! Skaleczoną rękę trzeba szybko przemyć i opatrzyć, by nie narażać poszkodowanego na jeszcze większy szok, zakrwawiając przy tym całą łódkę w poszukiwaniu apteczki, która gdzieś tu przecież była... Tak sytuacja nie ma prawa się zdarzyć.

Apteczka jachtowa powinna być:

– wodoszczelna,

– tylko jedna na pokładzie,

– zawsze łatwo dostępna,

– kompletna, tzn. w pełni wyposażona w potrzebne środki i leki,

– kompaktowa, czyli o zwartej budowie.

Pamiętajmy, kompletując apteczkę jachtową lub kupując ją np. w aptece, aby spełniała ona wszystkie wymienione powyżej cechy. Na naszym rynku można już zakupić gotowy zestaw nadający się doskonale do zabrania na pokład.

CHOROBA MORSKA

autor: Jarosław Raj

za: Żagle.se.pl

 

Sea sickness, zwana po polsku chorobą morską, to problem wielu osób, które – gdyby nie ona – uwielbiałyby morskie żeglowanie. Czy da się ją skutecznie zwalczać? Czy możemy złagodzić cierpienia spowodowane wrażliwością odpowiedzialnego za zmysł równowagi błędnika? Okazuje się, że tak. Co więcej – zawarte tu porady przydadzą się też wrażliwszym żeglarzom śródlądowym.

Ta przypadłość to rodzaj znanej nam z lądu choroby lokomocyjnej, tylko odczuwanej na statku, przy czym ludzie cierpiący na nią twierdzą, że symptomy są znacznie bardziej intensywne niż w lądowych środkach lokomocji. Przykre objawy występują wtedy, gdy ruch, który odbiera błędnik w uchu wewnętrznym, różni się od ruchu, który rejestrują oczy.

Te sprzeczne sygnały, docierając do mózgu, powodują uruchomienie przez układ nerwowy różnych reakcji obronnych, między innymi: zawroty głowy, nudności, wymioty. Choroba morska jest, więc naturalną reakcją organizmu na rozkołysane otoczenie, a objawy u różnych osób i w różnych warunkach mają różne nasilenie – od zwykłego spadku apetytu, poprzez dyskomfort w żołądku po męczące zawroty głowy i wymioty.

Co ciekawe – cierpią na nią nie tylko ludzie, ale i zwierzęta – pies czy kot zabrany na rejs również może doświadczyć tych nieprzyjemnych dolegliwości. Mówi się, że każdy żeglarz ma tzw. swoją długość fali i może niespodzianie doświadczyć choroby morskiej, jeśli tylko znajdzie się w odpowiednio ciężkich warunkach na morzu.

Choroba morska: pierwsze objawy

Ten rodzaj choroby zaczyna się zwykle w ciągu pół godziny od pojawienia się na morzu większych fal, choć w niektórych indywidualnych przypadkach wystarczy nawet niewielkie kołysanie, np. na jeziorze. Początkowo odczuwa się ból lub zawroty głowy i wyraźnie zwiększa się produkcja śliny. Często też występuje pocenie  i senność. Później zaczynają się nudności prowadzące w końcu do wymiotów. Niestety, nawet po opróżnieniu żołądka torsje często nie ustępują i nie można opanować odruchu wymiotnego. W takich przypadkach nie ma mowy o napiciu się czy zjedzeniu czegokolwiek, co w sytuacji kilku dni na wodzie grozi poważnym odwodnieniem, nawet zagrażającym życiu.

Choroba morska obrosła w liczne mity i anegdoty powtarzane na forach żeglarskich. Często lub wręcz najczęściej w ten sposób wypowiadają się na ten temat ludzie niemający tej przypadłości. Niejednokrotnie spotkałem się z pogardliwym traktowaniem żeglarzy cierpiących na chorobę morską i opiniami, że nie powinni oni w ogóle żeglować, ponieważ są ciężarem dla „zdrowej załogi”. Popularne na forach jest też twierdzenie, że „zagonienie do roboty” chorego delikwenta pomaga zniwelować objawy choroby.

Otóż to nie jest do końca prawda! Czasami faktycznie komuś może pomóc stanie za sterem – wtedy podobnie jak kierowca nie ma choroby lokomocyjnej. Powstaje jednak pytanie: co robić w przypadku, gdy ktoś nie jest sternikiem?. Niejednokrotnie jednak objawy są na tyle silne (zawroty głowy i torsje), że taka osoba nie jest             w stanie ustać na nogach, traci orientację i łatwo może ulec wypadkowi  – w najgorszym przypadku wypaść za burtę.

choroba1

Autor: na podst. rysunków autora Objawy choroby morskiej.

Choroba morska: co mówią fachowcy?

Żeby położyć kres szyderstwom domorosłych znawców choroby morskiej, przytoczę tutaj wyniki z najbardziej wszechstronnego w historii badania nad tą dolegliwością przeprowadzonego z „Challenge Business” podczas przedostatniego etapu wyścigu Global Challenge 2004/5 z Bostonu do La Rochelle. Celem było sprawdzenie, ile osób w załogach chorowało i jak rozwiązywano ten problem. Wyniki zostały opublikowane w magazynie „Yachting World” (październik 2005 roku).

Badanie było wyjątkowe pod wieloma względami. Po pierwsze – zawiera bardzo dużą próbkę liczącą 223 członków załóg – tych, którzy przebyli ponad 27 000 mil we wszystkich warunkach, a także tych, którzy dołączyli tylko na jeden etap wyścigu. Po drugie załogi Global Challenge nie miały pełnej wiedzy o swoich predyspozycjach do choroby morskiej aż do wyścigu i zostały przydzielone do łodzi ze względu na inne kryteria – wyniki badania można, więc uznać za prawdziwe odzwierciedlenie podatności wśród ogółu populacji.

Lista leków przeciw objawom choroby morskiej, które pomagały załogom wytrwać do końca wyścigu, była zaskakująco długa: Stugeron, Dramamine II, Marzine, Motilium, Scopoderm, Avomine, Phenergan, Maxolon, Zofran...

Większość z nich, niestety, nie jest dostępna na polskim rynku farmaceutycznym, ale warto regularnie sprawdzać, ponieważ lista zarejestrowanych leków, co jakiś czas się zmienia.

Niemal wszystkie stosowane środki należało przyjmować, zanim wystąpią objawy,     a tylko jeden (Zofran) stawiał na nogi nawet tych, którzy już zachorowali. Jak przeciwdziałać?

Ponieważ nie wszyscy tak samo przechodzą chorobę morską, więc nie każdy środek zaradczy będzie skuteczny. W przypadku delikatnych objawów wystarczy odpowiednie zachowanie na pokładzie, żeby się nie nasiliły:

  • obserwować horyzont lub jakiś stały punkt na brzegu,
  • aktywnie uczestniczyć w żegludze (sterowanie i obsługa żagli) oraz w rozmowach,
  • położyć się i zamknąć oczy (można pod pokładem, ale tylko na koi znajdującej się  od środka jachtu ku rufie – w kojach dziobowych efekt będzie nasilony),
  • zjeść bardzo lekki posiłek przed wypłynięciem.

Ostatni punkt warto nieco rozwinąć. Co konkretnie znaczy lekki posiłek? Choć przyczyny choroby morskiej tkwią w błędniku (a niektórzy twierdzą, że również          w psychice), to objawy skupiają się głównie na żołądku. Dlatego posiłki powinny być takie jak np. w przypadku choroby wrzodowej żołądka, czyli jak najlżej strawne.

choroba2

Autor: na podst. rysunków autora Po jakim czasie mijają objawy choroby morskiej?

Generalnie należy unikać smażonych potraw oraz surowych warzyw i owoców, które długo zalegają w żołądku. Również mocna kawa, kakao i mocna czarna herbata działają na żołądek drażniąco. Można jeść: rozgotowaną owsiankę, tosty z serem lub chudą wędliną, wafle ryżowe, jajka gotowane, twarożki, a do picia najlepiej przygotowywać owocowe herbaty i niegazowaną wodę.

Wielu ludzi stosuje zapobiegawczo korzeń imbiru (świeżego lub w tabletkach) lub opaski uciskowe na nadgarstki, ale z obserwacji moich załogantów stwierdzam, że przy większym zafalowaniu nie są skuteczne. W trudnych warunkach jedynie środki farmakologiczne mogą skutecznie zahamować chorobę morską. Z leków dostępnych bez recepty można stosować Aviomarin. Niektórzy załoganci z powodzeniem stosują Torecan (na receptę), który jest dostępny również w postaci czopków, co ma ogromną zaletę, gdy żołądek już niczego nie przyjmuje. Zawsze warto jednak zapytać lekarza o inne dostępne w Polsce leki łagodzące zbyt ostre reakcje błędnika i powstrzymujące wymioty.

Choroba morska: to ważne!

Aby leki były skuteczne, muszą się wchłonąć z żołądka jeszcze przed wypłynięciem. Dlatego należy je przyjmować nawet godzinę lub dłużej przed śniadaniem (lekkim!). Potem w zależności od długości wyprawy, stopnia rozkołysu i indywidualnej wrażliwości na lek, należy powtarzać dawkę, co 6 – 12 godzin. W powyżej przytaczanym badaniu dowiedziono, że najlepsze rezultaty przynosiło leczenie zapobiegawcze rozpoczęte na 12 – 24 godziny przed rejsem.

choroba3

Autor: na podst. rysunków autora Zachorowalność na chorobę morską wg płci.

Oczywiście jak wszystkie inne leki tak i te przeciwko chorobie morskiej mają działania uboczne. Do najczęściej wymienianych należy senność. Jednak nie należy sobie wyobrażać przemożnej senności jak po leku nasennym. Jest to niezbyt silne uczucie znużenia, o ile siedzi się bezczynnie i milczy. Niemal nie czuje się tego efektu, jeśli jest się aktywnym (steruje, obsługuje żagle, rozmawia z załogą). Poza tym senność na jachcie występuje nawet wśród osób nieprzyjmujących żadnych leków – często jako skutek monotonnego kołysania.

Choroba morska: produkt rozkołysu

Ciekawe w chorobie morskiej jest to, że objawy ustępują niemal natychmiast po ustaniu rozkołysu. Wystarczy wpłynąć do portu czy dobrze osłoniętej zatoki, by nudności, zawroty głowy i wymioty zniknęły dosłownie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jest to przynajmniej jakiś pozytyw podnoszący na duchu.

Sięgnięcie po lek na chorobę morską postrzegane jest, jako zło, którego za wszelką cenę należy się wystrzegać. Niesłusznie! O wiele bardziej szkodliwe jest odwodnienie wskutek nieustających wymiotów, nie wspominając już o koszmarnym samopoczuciu i braku najmniejszej przyjemności z żeglowania.

choroba4

Autor: na podst. rysunków autora Zachorowalność na chorobę morską wg wieku.

W tym miejscu należy też obalić najbardziej szkodliwy mit, że przyjmowanie leków w pierwszej fazie rejsu wzmaga objawy choroby morskiej po ich odstawieniu. Otóż jest zupełnie odwrotnie – po 2 – 3 dniach przyjmowania leków łagodzących zbyt ostre reakcje błędnika organizm zwykle przyzwyczaja się do nowej sytuacji (kołyszącego się gruntu) i nie ma potrzeby dalszej profilaktyki. Wybierając się na morze z pewnością lepiej zaopatrzyć się w lek, który pomoże zapobiec ewentualnym przykrym dolegliwościom i niebezpiecznym skutkom odwodnienia. Koniecznie!

Elementy ratownictwa

a) ratowanie z brzegu

Na każdej przystani może zdarzyć się, że ktoś wpadnie do wody. Musimy być przygotowani na tego typu zdarzenie i skutecznie podjąć akcję ratowniczą. Jeżeli osoba ta jest w zasięgu ręki, to kładąc się na pomoście lub kadłubie zacumowanej łódki przyciągamy go do siebie i pomagamy wydostać się na pomost czy łódź, lub holujemy go do brzegu. Gdy odległość przekracza zasięg naszych rąk, użyjmy do ratowania tego co mamy pod ręką np. szalika, gałęzi etc. Jeśli na przystani jest wywieszone koło rzucamy je tonącemu. Koło rzucamy przed tonącego, inercja przesunie je ku tonącemu. Nigdy nie rzucamy kołem w tonącego, ciężkie koło uderzając w głowę może pozbawić go przytomności. Jeśli rzucimy za daleko, koło odpłynie jeszcze dalej i cała akcja skończy się fiaskiem. Mając do dyspozycji rzutkę możemy powiększyć zasięg akcji ratowniczej do trzydziestu, czterdziestu metrów. Rzutką rzucamy zawsze za tonącego. Gdy linka opadnie tonący może się jej chwycić, a my ściągamy go do brzegu. Te sposoby odnoszą się do tonących, którzy są przytomni i reagują na to, co dzieje się w ich otoczeniu.

b) ratowanie z łodzi, kajaka i motorówki

Ratując z łodzi podchodzimy do ratowanego burtą, osłaniając tonącego od fali, a następnie przeholowujemy go na rufę i stamtąd wciągamy na pokład. Gdy na łodzi są dwie osoby dobrze jest, gdy jedna z nich przejdzie na dziób, gdy ratująca osoba wyciąga rozbitka z rufy, zapobiegnie to wywrotce łodzi. Podobnie wygląda ratowanie z kajaka. Tonący wciąga się na dziób lub rufę, płasko przylegając do pokładu, nie powodując kołysania kajaka, oczywiście gdy jest przytomny i reaguje na otoczenie, w przeciwnym wypadku pozostaje nam holowanie przy burcie. Gdy dysponujemy motorówką ratowanie podobne jest do podejścia jachtem balastowym. Robimy pętlę, w ostatniej fazie wytracając prędkość, co obok kwestii bezpiecznego podejmowania rozbitka, uchroni go przed odrzuceniem i zalanie falą odkosu dziobowego, a następnie wyłączamy silnik lub włączamy bieg jałowy. Podchodzimy nieco wyżej niż rozbitek od nawietrznej, mając go po naszej zawietrznej. Fala i wiatr szybko zepchną nas na rozbitka umożliwiając nam swobodną akcję ratowniczą.

c) ratowanie z wody

Ratowanie z wody jest ostatecznością, ze względu na zagrożenie jakiemu podlega sam ratujący. Możemy tu rozróżnić dwa typy akcji: wspomaganie i ratowanie.

Z pierwszym mamy do czynienia, gdy rozbitek jest przytomny i reaguje na otoczenie. Wspomaganie polega na pomocy w utrzymaniu się na powierzchni wody lub umożliwieniu odpoczynku w trakcie płynięcia. Rozbitek może nas chwycić za barki, my płynąc żabką holujemy go. Drugim sposobem jest tzw. "samolot". Polega on na tym, że rozbitek chwyta dwóch wspomagających za barki. Wspomagający płyną żabką, mając rozbitka miedzy sobą. Trzecia metoda to "mostek". Wspomagający płyną jeden za drugim, a rozbitek trzyma ręce na barkach płynącego z przodu, a nogi na barkach płynącego z tyłu. Dwie ostatnie metody wymagają od wspomagających dużej synchronizacji ruchów.

Ratowanie jest czynnością na osobie, która nie poradzi sobie w wodzie. Ratowanie możemy podzielić na kilka faz:

- podejście do tonącego, próba uspokojenia i poinformowanie go o nadejściu pomocy
- Przechwycenie tonącego
- Podanie powietrza (w przypadku braku oddechu)
- holowanie
- Obezwładnianie tonącego
- Wynoszenie z wody lub wciągnięcie na pokład

d) diagnoza stanu i reanimacja

Podchodząc do tonącego staramy się go uspokoić by móc podjąć skuteczną akcję ratunkową. Nigdy nie podpływamy w zasięg rąk, gdyż tonący może nas wciągnąć pod wodę lub tak skrępować, że nie pozwoli to nam wypłynąć. Gdy tonący nie reaguje na nasze wezwania, schodzimy pod wodę podchodząc z tyłu za tonącym wciągamy go za nogi pod wodę. W odruchu bezwarunkowym ratowany podnosi ręce do góry, zakładamy wtedy uchwyt tzw. Żeglarski i wypływamy z ratowanym na powierzchnię i holujemy do brzegu lub jachtu. Gdy ratowany jest nieprzytomny, wyciągamy go na powierzchnię, tam sprawdzamy tętno i oddech. W przypadku braku oddechu, odchylamy głowę w tył, by udrożnić drogi oddechowe, sprawdzamy czy nie ma w jamie ustnej ciał obcych i podajemy dwa pierwsze wdechy. Po czym holujemy ratowanego do brzegu lub do jednostki ratowniczej. Holować można na kilka sposobów. Wymienię je tylko nie wdając się w szczegółowe opisy: tzw. "koszyczek" trzymając jedną ręką za żuchwę, płyniemy na boku wspomagając się drugą ręką , trzymając oburącz za żuchwę, trzymając pod pachy płyniemy na plecach i wspomniany wcześniej uchwyt żeglarski, który obezwładnia ratowanego. Gdy ratowany chwyci nas musimy od razy uwolnić się uchwytu. Wykorzystujemy w tym celu dźwignie i chwyty podobne do tych, które są stosowane w Judo i innych sportach walki. W przypadkach, gdy nie mamy możliwości zastosowania dźwigni możemy kciukami zadać cios w pachwinę lub przycisnąć gałki oczne. Ból spowoduje rozluźnienie uchwytu. Oczywiście nasze działania nie powinny doprowadzić do okaleczeń czy innych konsekwencji. Gdy doholujemy ratowanego do brzegu, chwytamy go pod pachy i dociągamy go na głębokość naszych kolan i chwytem strażackim wynosimy go na plażę czy nabrzeże. Jeśli doholowujemy do jednostki ratowniczej, przekazujemy ratowanego tym, którzy wciągną go na pokład. Jeżeli jesteśmy sami to kładziemy ręce ratowanego na pokład i przyciskamy swoją ręką, gdy sami wciągamy się na pokład. Z pokładu już normalnie wciągamy na pokład krzyżując własne ręce i podnosząc ratowanego, jednocześnie odwracamy topielca plecami do burty. Gdy mamy ratowanego na brzegu lub w łodzi musimy dokonać diagnozy stanu w jakim się znajduje. Sprawdzamy oddech, albo przy pomocy lusterka, albo przykładając policzek do ust ratowanego. Gdy stwierdzimy oddech przystępujemy do sprawdzenia tętna. W tym celu dwoma palcami wyczuwamy puls w okolicy tętnicy szyjnej. Może wystąpić sytuacja, że topielec ma puls, ale nie oddycha. Odwrotnie jest to nie możliwe. Jeżeli stwierdzimy brak tętna i oddechu przystępujemy do resuscytacji. Układamy topielca na plecach na twardym podłożu, sprawdzamy czy nie ma w jamie ustnej ciał obcych, i rozpoczynamy pośredni masaż serca, przykładając otwarte dłonie z wyprostowanymi palcami dwa centymetry od nasady mostka w górę, usztywniając jednocześnie stawy łokciowe. Ugniatamy klatkę piersiową na trzy do pięciu centymetrów w stosunku pięć ucisków na jeden do dwóch oddechów. Przed podaniem powietrza odchylamy głowę do tyłu, udrażniając górne drogi oddechowe, zatykamy nos i wdychając powietrze, kątem oka obserwujemy klatkę piersiową, czy podnosi się klatka, czy brzuch. Jeżeli nasze wysiłki nie przynoszą efektu można zastosować uderzenie Szota. Polega ono na zadaniu ciosu w nasadę mostka, po takim uderzeniu serce powinno wznowić pracę. W przypadku dzieci masaż serca wykonujemy dwoma kciukami, aby nie połamać żeber. Pamiętajmy, że resuscytacji nie przerywamy, aż do przyjazdu lekarza, mimo braku oznak funkcji życiowych. Gdy topielec utrzymuje tętno i oddech, a nie odzyskał przytomności kładziemy go w pozycji bocznej ustalonej i przykrywamy kocem. Osobom nieprzytomnym nie podajemy żadnych płynów. Osoby przytomne przebieramy w suche rzeczy i zapobiegamy utracie ciepła, możemy podać ciepłą herbatę.

e) zabezpieczenie wraku i podnoszenie zatopionej jednostki

O podnoszeniu przewróconego jachtu już wspominałem wcześniej, zajmę się więc podnoszeniem jachtów przewróconych do góry dnem i jachtami leżącymi na dnie. Podnoszenie takich jednostek najlepiej wykonuje się przy udziale dwóch jednostek ratujących. Zaczepiając liny jednej jednostki o burtę jachtu ratowanego (za knagę lub kipę na burcie od strony drugiego jachtu), druga jednostka zaczepia liny o maszt. W ten sposób jacht powinien stanąć na równej stępce. Jacht ciągnący za maszt powinien być od kadłuba jachtu ratowanego odległy o wysokość masztu, aby później przechwycić maszt i podnosić go za olinowanie stałe, natomiast jacht zaczepiony do burty powinien być dość daleko od jachtu ratowanego, by przypadkowe wywrócenie w drugą stronę nie spowodowało uderzenia masztem o jednostkę ratującą. Jednostki leżące na dnie ratuje się za pomocą pontonów które instalowane są przez nurków. Tego typu akcje prowadzone są zwykle przez profesjonalistów. Gdy nie możemy nijak pomóc zatopionej jednostce, to po przyjęciu rozbitków, oznaczamy miejsce gdzie leży wrak boją, ułatwi to lokalizację przy jego wydobyciu.

Opracowanie: Maciej Grzemski

Zdarzyć się może, nawet wytrawnemu żeglarzowi, że nagły szkwał, uderzający nas w burtę, na dodatek przy małej prędkości położy nasz jacht. Jest to sytuacja niebezpieczna, ale nie beznadziejna. Pierwszą rzeczą jaką robimy po wywrotce, to policzyć stan załogi i w miarę możliwości dopilnować, by wszyscy ubrali się w indywidualne środki ratunkowe. Jeśli stan się nie zgadza, należy niezwłocznie podjąć poszukiwania osoby, której nie ma. Druga rzecz to zabezpieczenie jachtu przed przewróceniem się do góry dnem, czyli tzw. "grzybem". Robimy to przez podłożenie pod maszt koła ratunkowego, przy jednoczesnym obciążeniu miecza na którym stawiamy optymalnie dwóch załogantów. Pamiętajmy by na mieczu stawać przy samym kadłubie, tam gdzie wychodzi on ze skrzyni mieczowej, zapobiegnie to jego zgięciu i późniejszemu blokowaniu się. Jeśli uda nam się utrzymać jacht w tej pozycji, to można podjąć próbę jego postawienia. Załoganci stojący na mieczu starają się przeciągnąć jacht na siebie, przenosząc środek ciężkości jak gdyby na koniec miecza. Załogant który jest w pobliżu masztu powinien spróbować oderwać maszt od wody. Gdy tego typu próby nie przyniosą rezultatu, trzeba zdjąć żagle. W przypadku żagli bawełnianych, zdjęcie żagli musi nastąpić jak najszybciej, póki nie nasiąkły i nie spęczniały w likszparze. Jeżeli jacht zacznie wstawać, trzeba wyczuć moment, aby przestać go przebalastowywać, gdyż przewróci się w drugą stronę. Zwykle jest to moment "odklejania się" dolnego liku grota lub przechyłu jachtu, wynoszącego ok. 40 - 45 stopni. Najmniej ciekawym scenariuszem jest wywrotka jachtu do góry dnem. Na pewno nie będziemy w stanie podnieść jachtu własnymi siłami. Jachty śródlądowe konstruowane są tak by zachować pływalność dodatnią, nawet ze sporym zapasem. Trzeba zatem pozbierać załogę w pobliżu jachtu, a najlepiej wejść na kadłub jachtu, skąd można wzywać pomocy. W instruktażu przed rejsowym należy uczulić załogę, żeby w razie wywrotki nie odpływała od jachtu, nawet wtedy, gdy ląd jest w zasięgu wzroku. Gdy fala nie pozwala na wejście na wrak, trzeba zająć pozycje po zawietrznej stronie kadłuba i trzymać się blisko siebie, ułatwia to utrzymanie temperatury ciała. Utracie ciepła zapobiega też pozycja embrionalna, zwana inaczej pozycją ratowniczą HELP. Pamiętajmy o jednym, w każdym przypadku starajmy się zapobiegać panice. Panika wprowadza nieład i może doprowadzić do tragedii, nawet wtedy, gdy sytuacja wcale nie jest groźna.

Opracowanie: Maciej Grzemski

Jeśli zdarzy nam się kiedyś zgubić załoganta, lub podejmować rozbitka z wody, należy pamiętać o sposobie w jaki to zrobimy. Szybkość i dokładność manewru mogą ocalić tonącemu życie.

Jeżeli płyniemy małym jachtem mieczowym, a takich na śródlądowych akwenach jest przewaga, powinniśmy podchodzić do tonącego burtą nawietrzną. Zwykle niskie burty pozwolą nam na skuteczne podjęcie rozbitka, a wszystkie liny, bom i żagle będą łopotały na burcie zawietrznej, nie przeszkadzając nam w akcji ratunkowej. Ten rodzaj ratowania z wody preferowany jest na śródlądziu.

Gdy podejmujemy akcję ratowniczą na większym jachcie mieczowym lub balastowym podejście do rozbitka wykonujemy burtą zawietrzną. Wysoka wolna burta osłoni rozbitka przed falowaniem i rzuceniem go na burtę, zaś wybranie na moment żagli przy wytraconej prędkości, pochyli jacht i zmniejszy wystawanie burty ponad wodę, co pomoże w podjęciu rozbitka. Ten scenariusz wykorzystuje się głównie na morzu, ale i na coraz większych jachtach śródlądowych.

Pamiętajmy, że do rozbitka podchodzimy w ostrym bajdewindzie, z wyluzowanymi żaglami. Prędkość jachtu nie powinna przekraczać 0,5 węzła. Manewr "człowiek za burtą" rozpoczyna się z chwilą, gdy załogant dostrzeże rozbitka w wodzie. Załogant ten jest tzw. "okiem" i nie może być niczym innym zajmowany, jego obowiązki przejmuje pozostała część załogi. Na okrzyk "człowiek za burtą", dowodzący jachtem powinien wydać następujące polecenia i komendy:

- Oko na człowieka - czyli powierzenie obserwacji rozbitka załogantowi, który go zauważył.
- "O" (jak Oskar) pod saling - flaga MKS oznaczająca podjęcie akcji "człowiek za burtą".
- Przygotować środki ratownicze i medyczne.

W dalszym ciągu następują komendy na ster i żagle, by w jak najkrótszym czasie dotrzeć do potrzebującego pomocy. Komendy muszą być wydawane głośno i wyraźnie, w sposób klarowny, by nie pozostawiać dwuznaczności. Także końcowa faza podejścia, gdy naprowadzanie na tonącego przejmuje "oko", winno być klarowne. Podejście do tonącego powinno nastąpić jak najszybciej, ale wypadki rzadko kiedy zdarzają się w sprzyjających warunkach atmosferycznych. Trzeba więc liczyć się z możliwością większej liczby manewrów, zapewniając maksimum bezpieczeństwa także i ratującym. Ma tu na myśli kontrowersyjny manewr "ósemki sztagowej". Optymalnym manewrem jest podejście do tonącego po wykonaniu pętli ze zwrotem przez rufę, ale w silnym wietrze, na jednostkach wielomasztowych, z załogą uszczuploną przynajmniej o trzy osoby, (ratowany, "oko" i przygotowujący sprzęt ratunkowy i apteczkę), sprawne manewrowanie może okazać się trudne, a nawet niebezpieczne. Jeśli nie czujemy się na siłach do manewru zwrotu przez rufę, to zdecydowanie polecam "ósemkę sztagową". Mając dość stresu spowodowanego ratowaniem rozbitka nie musimy się dodatkowo stresować trudnym i niebezpiecznym manewrem "rufy". Zwłaszcza, że sprawnie wykonana "ósemka" wcale nie wydłuża znacząco czasu podejścia. Po przechwyceniu rozbitka najlepszym rozwiązaniem jest przeholowanie go na rufę i stamtąd wciągnięcie go na pokład. Jeśli jest to możliwe, najlepiej jest to wykonać we dwóch, biorąc rozbitka pod pachy, ewentualnie za kamizelkę ratunkową. Unikajmy szarpania za ręce, może to spowodować naderwanie ścięgien, które w zimnej wodzie szybko drętwieją, a prędkość jachtu potęguje efekt ciągnięcia.

Opracowanie: Maciej Grzemski