Sprawozdanie z XXXVI Międzynarodowego Rejsu Żeglarskiego PTTK
„Poznajmy Pętlę Żuławską i Zalew Wiślany 2014”
XXXVI Rejs PTTK w dniu 28.06.2014 r przeszedł do historii. Niestety czas jest nie ubłagany i bardzo szybko zaciera w pamięci wiele szczegółów i tych dobrych i tych złych. Tych ważnych i tych, jak się później okazuje zupełnie bez znaczenia.
Rejs w swym założeniu był rejsem promującym a przede wszystkim pokazującym uczestnikom jego trasę, zabytki, atrakcje turystyczne i przygotowanie infrastruktury wodniackiej. Koncepcja budowy, rozbudowy czy modernizacji marin i przystani, które na całym szlaku przebiegającym przez dwa województwa: pomorskie i warmińsko-mazurskie, spotkała się z ogromnym zainteresowaniem władz administracyjnych. Przedstawiciele obu marszałków Panowie Zbigniew Ptak i Jerzy Wcisła stworzyli doskonały projekt sieci marin Pętli Żuławskiej i Zalewu Wiślanego. A nie było to łatwe zadanie, pogodzenie interesów lokalnych samorządów, z różnymi problemami i potrzebami w jeden jednolity, kompletny projekt zagospodarowania wodnego tak pięknego szlaku.
Kilkuletnie uzgodnienia, tworzenie dokumentacji technicznej i przygotowanie do budowy przerodziły się w konkretne mariny i przystanie. Nareszcie powstał w założeniu całościowy szlak żeglarski, będący do tego częścią międzynarodowej drogi wodnej E-70. Bardzo istotna i pomocną rzeczą przy promocji projektu było przygotowanie całego kompletu materiałów informacyjnych zawierających mapę szlaku z dokładnie rozrysowanymi przystaniami, ścieżkami rowerowymi, z pokazanymi i opisanymi atrakcjami turystycznymi. I co najważniejsze, w różnych wersjach językowych, co miało istotne znaczenie, ale o tym później.
Wracając jednak do naszego rejsu, same przygotowania jak zawsze rozpocząłem już jesienią 2013 r. Opracowanie koncepcji rejsu, jego założeń, trasy, wybór lokalnych atrakcji historycznych i turystycznych to wręcz już standardowe działania przed rejsem. Dodatkowo kilkanaście pism do lokalnych władz, a przede wszystkim ustalenia ze spółką z o.o „Pętla Żuławska”, specjalnie powołaną przez samorządy do zarządzania szlakiem. Pozostała tylko kwestia ilości uczestników, gdyż z kilku powodów tegoroczny rejs rozpoczynał się 7.06.2014 r. Elblag, miasto startu i mety trzytygodniowego rejsu obchodziło w tym roku 770 lecie uzyskania praw miejskich, również w tym dniu chcieliśmy rozpocząć sezon żeglarski na Zalewie Wiślanym oraz to że, w 10 rocznicę przystąpienia Polski do UE chciałem popłynąć z przyjaciółmi śródlądowymi drogami wodnymi Europy przez Berlin, Amsterdam, Antwerpie do Brukseli. Miał to być także dla mnie taki symboliczny rejs, nawiązujący do 2004 r, kiedy prowadziłem w ramach Powitania UE na polskich wodach rejs Wokół Serca Polski. Wtedy 10 lat temu zapraszaliśmy i witaliśmy wodniaków z Europy na polskie wody, a już po jednej dekadzie z ogromną satysfakcją i odpowiedzialnością możemy zaprosić ich już na polskie szlaki wodne. Jak wcześniej wspomniałem doskonale edytorsko wydane w wersji językowej niemieckiej i angielskiej materiały o drodze E-70, a w szczególności opisujące Pętle Żuławską i Zalew Wiślany cieszyły się ogromnym zainteresowaniem w odwiedzanych przystaniach i jacht klubach, już podczas tego drugiego rejsu, ale to już zupełnie inna historia rozłożona na dwuletni rejs, bo przez Paryż i Strasburg chcemy wrócić do Polski.
Tegoroczny zakończony rejs wpisał się historii PTTK-owskich rejsów dużymi i małymi zgłoskami. Dla mnie jako komandora miał dwa oblicza. Przygotowania organizacyjne do rejsu i jego późniejsze przeprowadzenie. W pierwszym etapie zakładana ilość uczestników ma raczej teoretyczne znaczenie, rozmawia się o liczbach niż konkretnych ludziach, drugi etap to już obcowanie z płynącymi w rejsie załogami, odpowiadanie na pytania, rozwiazywanie nieraz błahych problemów, kontrola nad przebiegiem rejsu a przede wszystkim cały czas dbanie o bezpieczeństwo ludzi i łodzi. W grupie siła, ale tylko wtedy kiedy jest jedność.
Nietypowy termin rozpoczęcia rejsu, początek czerwca uświadomił mi, że wielu dotychczasowych uczestników rejsów to czynni „dziadkowie i babcie”, którzy do końca roku szkolnego swoich wnuków mają stałe zajęcia, remont śluzy we Włocławku, a przede wszystkim ograniczenia czasowe i chęć płynięcia do Brukseli wyeliminowała kilka załóg, co w znacznym stopniu ograniczyło ilość uczestników czerwcowego rejsu.
W pierwszym momencie było mi nawet przykro, ale od pewnego wydarzenia byłem coraz bardziej z tego powodu zadowolony. W sumie w rejsie udział wzięło 5 jachtów, w tym jedna załoga z ukraińskiego Chersonia, która w 2011 r. uczestniczyła ze mną w rejsie im. gen. M. Zaruskiego po Dnieprze, od Czarnobyla do Odessy.
Był to dla nich pierwszy kontakt z pływaniem po polskich wodach i w takiej formie organizacyjnej. Małżeństwo Igora i Oleny bardzo otwarte i chłonne wszystkich zjawisk i wydarzeń z którymi mieli do czynienia podczas rejsu, a pomoc i życzliwość naszych załóg zaowocowała w końcowych dniach dobra znajomością języka polskiego przez gości z Ukrainy i przypomnieniem sobie przez polskie załogi rosyjskich słówek od dawna nie używanego języka (dla niektórych był to czas jeszcze szkolny).
Po sobotnim -7.06.2014 r. uroczystym rozpoczęciu rejsu, w obecności władz samorządowych, przedstawicieli marszałków i elbląskich żeglarzy mieliśmy przyjemność uczestniczyć we wspaniałym koncercie szantowym.
W niedzielę mieliśmy pierwszą z wielu podczas rejs wycieczek. Oglądaliśmy wspaniale odbudowaną elbląską starówkę (podczas wojny miasto zostało w 80% zburzone). Ciekawie prezentowały się ustawione w różnych częściach miasta ogromne, przestrzenne metalowe rzeźby.
Następny dzień to szybki, spokojny przeskok do Malborka i pobyt w przystani, jednej z najładniejszych na szlaku, a przede wszystkim kompletnej w swej zabudowie, działającej już trzeci sezon. Mogliśmy sami przekonać się jak działa marina nagrodzona w 2013 r w konkursie Nagroda Przyjaznego Brzegu. Nasza wspólna ocena to pięć z plusem.
Większość uczestników rejsu już kiedyś była na zamku w Malborku, ale wrażenie jakie wywarł on na naszych ukraińskich gościach było niesamowite. Zupełnie nie znany na Ukrainie gotyk, ogrom budowli i zastosowane rozwiązania architektoniczne, wyposażenie, charakterystyczny czerwony kolor i wreszcie skala odbudowy wyzwolił ogrom wrażeń. Zaś wieczorna inscenizacja Światło i Dźwięk była doskonałym podsumowaniem całodziennych odczuć.
Podobnie było na zamku w Gniewie, choć wielkość budowli i oswojenie się z takim stylem architektonicznym już nie wywołało takiego wrażenia jak wcześniejszy Malbork. A Gniew to następna wycieczka po mieście i jego atrakcjach turystycznych, potem spotkanie z wiceburmistrzem miasta od którego otrzymaliśmy wiele ciekawych materiałów promocyjnych, zakończył, choć po jeszcze długich wieczornych rozmowach na łodziach, ten interesujący żeglarsko i turystycznie dzień.
Zwiedzając w Tczewie Muzeum Wisły mieliśmy okazję oprócz stałych ekspozycji zobaczyć w zamkniętym magazynie kadłub s/y Opty Leona Teligi. Właśnie przygotowywany do dwuletniego remontu. Następny dzień to wypad pociągiem do Gdańska i zwiedzanie Starego Miasta.
Przystań w Tczewie, najlepsza jeżeli chodzi o funkcjonalność przystań na Wiśle, pomimo kilkuletniej już działalności trzyma się dobrze, zadbana z miłą i uczynną obsługą, na lepsze zmieniającym się otoczeniem. Szkoda tylko, że pusta. Może przyczyną była wczesna data w kalendarzu, bo podczas całego rejsu, łącznie z Zalewem Wiślanym, widzieliśmy bardzo mało pływających jednostek turystycznych.
Być może nie do końca przerwane już zostało koło niemożności –„nikt nie pływa, bo nie ma się gdzie zatrzymać. Nikt nic nie buduje, bo nikt nie pływa”. Niestety znamiennym przykładem jest tutaj w maju 2014 r z pompą otwarta przystań w Rybinie. Ładna, z dobrze wyposażonym budynkiem socjalnym (oglądaliśmy przez okno), ale zamknięta na trzy spusty. Do tego brak jakiejkolwiek informacji, numeru tel. do bosmana lub osoby odpowiedzialnej. Głucho, ciemno i nikt nic nie wie. Od „miejscowych” dowiedzieliśmy się, że zaraz po otwarciu zamknięto przystań i nikt nie wie kto ma klucz. Nie pozostało nam nic innego jak płynąć dalej, do prywatnej przystani w Sztutowie, do której numer tel. znalazłem w informatorze o Pętli Żuławskiej. A właścicielom przystani chciało się dla nas specjalnie ją otworzyć i uruchomić potrzebne media.
W Sztutowie obowiązkowym dla każdego punktem zwiedzania powinien być obóz koncentracyjny. Jakże inny od tego w Oświęcimiu, a jednocześnie jakże znamienny w swej wymowie, o pogardzie człowieka dla człowieka.
Podczas odwiedzin w Muzeum Zalewu Wiślanego w Sztutowie, po którym oprowadzał nas i niezmiennie ciekawie opowiadał burmistrz miasta, mogliśmy poznać wiele unikatowych eksponatów mówiących o ciężkiej pracy miejscowych rybaków. Otrzymaliśmy również ciekawe pakiety z materiałami promującymi Sztutowo i okolice.
Następne miejsca naszej rejsowej wędrówki to Krynica Morska –zupełnie pusta pomimo długiego weekendu, z wiecznie zafalowanym portem i prawie brakiem infrastruktury sanitarnej. Nową się jeszcze buduje, a stara tylko z zimną wodą, otwarta przez chwilę rano i może 3-4 godziny wieczorem, okres swej świetności ma bardzo dawno za sobą. Mniej więcej to samo w Piaskach, pomimo zapewnień w porcie stoi tylko jeden Toi Toi i to po „rybackiej” stronie. Nabrzeże wyremontowane, dostosowane do cumowania jachtów, ale ponowny ten brak sanitariatów.
Bądźmy jednak sprawiedliwi w ocenie, ogrom pracy jaki już został włożony w przebudowę portów Zalewu Wiślanego, pomimo złożoności materii, bo z jednej strony wszechobecna ekologia i jej abstrakcyjne niekiedy wymagania, przepisy Urzędu Morskiego, a z drugiej potrzeby turystów wodniaków, dają pewność, że już nie długo nie będziemy się mieli czego wstydzić przed żeglarzami chcącymi przypłynąć z zachodu drogą E-70 do Kaliningradu.
Jak zawsze niezmiernie gościnnie byliśmy witani w Nowej Pasłęce, w przystani Domu Rybaka i jej dobrego ducha Rysia Dodę. Zaciszna, z y-bomami przystań, z wodą i prądem przy kei, zawsze robi dobre wrażenie i jest rzeczywiście ostatnim bezpiecznym przystankiem w drodze na drugą część Zalewu Wiślanego. Kto chce naprawdę poznać uroki żeglugi po tym akwenie powinien obowiązkowo odwiedzić to miejsce. A będąc w Nowej Pasłęce nie mogliśmy nie odwiedzić Braniewa, tym bardziej, że zaproszenie otrzymane od Burmistrza Miasta i Przewodniczącego Rady Miejskiej zobowiązywało. Niestety nie da się dopłynąć do Braniewa z postawionym masztem, w wielu przypadkach dopiero położenie bramki masztowej pozwala przejść pod zakałą rzeki Pasłęki, tzn. mostem niby zwodzonym w Nowej Pasłęce. Piszę niby, bo najstarsi mieszkańcy nie pamiętają już kiedy ostatni raz był on podniesiony.
W samym Braniewie wybudowano całkiem przyzwoity pływający pomost cumowniczy, z pobliskim budynkiem socjalnym.
Dzięki uprzejmości Burmistrza, który dla naszej wygody zamówił dużego busa, jego własnym opowieścią i dowcipnym komentarzom Przewodniczącego Rady Miejskiej, mieliśmy okazje poznać miasto wzdłuż i wszerz, łącznie z przejściem granicznym z pobliskim obwodem kaliningradzkim w Gronowie. Fascynująca podróż, łącząca ponad 700 letnią historię miasta ze współczesnością zakończył wspólny obiad, a później jeszcze spacer wokół braniewskiego amfiteatru.
Pomimo, że włodarze miasta mieli w tym dniu również inne obowiązki służbowe zechcieli poświęcić nam sporo swego prywatnego czasu, aby opowiedzieć nam o swoim mieście i pochwalić się jego osiągnięciami. Było nam niezmiernie miło i czuliśmy się zaszczyceni taką gościnnością, tym bardziej, że było w niej widać autentyczne zaangażowanie obu Panów, rodowitych mieszkańców Braniewa, w sprawy swojego miasta.
W dniu następnym przy zachodnim wietrze i podnoszącej się fali dotarliśmy do Fromborka. Pływanie po Zalewie Wiślanym to trochę zgaduj zgadula, gdzie akurat rybacy ustawili sieci i z której strony trzeba omijać tyki z dwoma czerwonymi oznaczeniami.
A Frombork jak przystało na miasto Kopernika powitał nas w gościnnych progach muzeum Wielkiego Astronoma. Przy okazji zwiedzania muzeum, w katedrze wysłuchaliśmy przepięknego koncertu organowego. Tutaj ponownie powrócę do naszych ukraińskich gości. Wsłuchując się w utwory Bacha czy Ravela po raz pierwszy mieli okazję poznać te dzieła w takiej interpretacji. I byli co najmniej zachwyceni. Oczywiście znali prezentowany repertuar, ale ogrom fromborskiej katedry, wspaniałe, doniosłe w swych dźwiękach organy, każdego mogły przyprawić o drżenie serca.
Z Fromborka szybki przelot do Tolkmicka, ale nie ukończone jeszcze wschodnie nabrzeże spowodowało, że nie mielismy gdzie bezpiecznie zacumować na noc. Szybka decyzja i płyniemy do Suchacza lub Nabrzeża. Wybraliśmy tę drugą przystań, gdyż w Suchaczu u Agniesi i Roberta Wojtusiaków nie było w tym dniu miejsca. Szkoda, że tak klimatyczne miejsce, wspaniali i gościnni właściciele nie mogą rozbudować czy choćby zmodernizować własnej przystani. Za to ogród, wręcz mini park nawodny, z tunelami z wikliny, oczkami wodnymi i kładkami, wspaniale skomponowanymi kwiatowymi klombami, az cieszy serce. Zapewniam, że każdy kto choć raz spędzi noc na przystani w Suchaczu usłyszy ten tajemny głos, który każe mu tutaj jeszcze wrócić.
Przystań w Nabrzeżu, zbudowana w ramach projektu Pętli Żuławskiej jest przystanią z całą infrastrukturą i nic wiecej. Woleliśmy przejść 300-400 m do Suchacza, by najpierw przy ognisku, a potem w świetlicy posiedzieć, powspominać i pośpiewać razem z innymi gośćmi przystani i wspaniałymi gospodarzami. Dziękuję jeszcze raz Agnieszce i Robertowi.
Pożegnalny wieczór przeciągnął się z czwartku na piątek, potem tylko kilka kilometrów kanału elbląskiego i jesteśmy ponownie w gościnnych progach Jacht Klubu Elbląg.
W sobotnie popołudnie ostatnie łodzie zostały załadowane na przyczepy i część uczestników rejsu jeszcze w sobotę, pozostali w niedzielę, rozjechali się do swoich portów przeznaczenia. Ja sam w pierwszą niedzieli wakacji przetransportowałem łódkę do Kostrzynia nad Odrą, aby 30.06.2014 r. rano rozpocząć drugą część tegorocznej włóczegi po wodzie, rejs w siedem łodzi do Brukseli.
Podsumowanie. Jak każde przygotowania organizacyjne i sam rejs dały mi możliwość poznania nowych ludzi, zetchnięcia się z nowymi problemami, a w tym rejsie nawet po części z barierą jezykową. Jak wcześniej napisałem było mi przykro, że tylko pięć łodzi zdecydowało się wziąć udział w rejsie, ale realia szlaku Pętli Żuławskiej bardzo szybko zweryfikowały mój wczesniejszy dylemat. Zupełnie nie wyobrażam sobie pobyt załóg zakładanych 15 łodzi na przystani w Rybinie (zamkniętej na cztery spusty), w Kątach (część socjalna piękna, ale jeszcze nie odebrana przez nadzór budowlany, czynna mniej więcej przez 3 godz. dziennie), o Krynicy Morskiej, Piaskach czy Tolkmicku już wspominałem. Wcale nie lepiej było we Fromborku, tam gdyby nie uprzejmość Tadzia Karpowicza, który udostępnił nam do cumowania klubową część przystani, też byłby problem z brakiem miejsc. Nawet podgrzewacz wody w prysznicu ulokowanym na przystani był nieczynny, bo Urząd Morski „zapomniał” podłączyć go do prądu. Dwa Toi Toi i koniec. Ot i proza życia.
Aby jednak nie popadać w pesymizm, ogrom pracy już włożonej przez Jurka Wcisła i Zbyszka Ptaka robi wrażenie. Pewnie jeszcze nie do końca pełna zgoda poszczególnych samorządów zlokalizowanych nad Zalewem, co do przyjetych kierunków w rozwoju a potem promocji, zabiera czas i po trochu mści się ogólną opinią o projekcie, który zawsze będzie niewydolny jak jego najsłabsze ogniwo.
Patrząć jednak z punktu widzenia turysty wodniaka, żeglarza, z ogromnym zaciekawieniem będę wracał na Szlak Pętli Żuławskiej i wody Zalewu Wiślanego, aby przekonać się, że chcieć to móc, czego najlepszym przykładem są urzędy marszałkowskie obu województw.
Z wielką atencją Centrum Turystyki Wodnej PTTK zaprasza na te wspaniałe wody i z przyjemnością będzie weryfikować odznaki „Szlak Pętli Żuławskiej” w stopniu złotym i srebrnym, których regulamin jest zamieszczony na stronie www.polskieszlakiwodne.pl
Kończąc i pozdrawiając żeglarsko
Komandor rejsu
Wojtek Skóra