XXVIII Zlot i Kurs Instruktorów Turystyki Żeglarskiej PTTK

„Wdzydze Kiszewskie 2011”

XXVIII Zlot i Kurs Instruktorów Turystyki Żeglarskiej „Wdzydze Kiszewskie 2011” oraz spotkanie porejsowe uczestników rejsów Pętlą Wielkopolska i Dnieprem stało się przemiłym akcentem kończącym sezon żeglarski 2011 w PTTK.

I choć zapowiadane załamanie pogody mogło wielu zniechęcić, to jednak stali i wierni uczestnicy zlotów stawili się w komplecie. Do przepięknie usytuowanej na Kaszubach Stanicy Wodnej PTTK we Wdzydzach Kiszewskich już w godzinach dopołudniowych 6.10.11 zaczęli dojeżdżać pierwsi uczestnicy zlotu. Choć trafienie do stanicy   położonej wśród lasów nad jeziorem Wdzydzkim, o bardzo urozmaiconej linii brzegowej, sprawiło kilku uczestnikom spore trudności to wola spotkania przypomniała im dawno zapomniane zuchowe sprawności „tropiciela” i „zaradności życiowej”.

Gospodarz stanicy Zbyszek Galiński z wrodzona sobie gościnnością rozlokowywał błyskawicznie przyjeżdżających uczestników. A było co robić, gdyż w sumie 56 osób zjawiało się i wyjeżdżało w czasie całego trzydniowego pobytu - niestety odległość od miejsca zamieszkania, obowiązki służbowe i rodzinne powodowały „ciągły ruch w interesie”.

Pogoda pomimo zapowiadanego zimna i deszczu dopisała nam wyśmienicie i już pierwszy czwartkowy wieczór stał się okazją do spotkań i wspomnień.

Program zlotu i kursu został tak przygotowany, aby z letniej kondycji i sprawności fizycznej jak najwięcej zostało na zimowe wieczory. W piątek, zaraz po śniadaniu grupa odważnych wyruszyła ze Stanicy na około 20 km wycieczkę rowerową prowadzoną przez Zbyszka Galińskiego i biegnącą w większości leśnymi duktami       i szutrowymi drogami.

Nieśpieszne tempo wycieczki, doskonała pogoda i kaszubska przyroda sprawiły „rowerzystom” ogromna przyjemność, wyzwoliły nowe pokłady energii  i zdecydowanie zaostrzyły apetyt. A, że Wdzydze to nie tylko woda, ale i skansen, więc i tam kilka osób postanowiło spędzić piątkowe przedpołudnie. Do obiadu odbyło się jeszcze pierwsze seminarium dla uczestników kursu Instruktorów Turystyki Żeglarskiej, a prowadzący je Kol. Maciej Grzemski przeprowadził zajęcia w tak interesujący i wciągający do późniejszej dyskusji sposób, że wiele osób z ogromnym zaciekawieniem przysłuchiwało się wykładowi w myśl zasady: „że warto przypomnieć sobie to, co się kiedyś nauczyło”.

Po krótkiej poobiedniej sjeście wybraliśmy się na wycieczkę kajakową, co jak się później okazało, dla wielu było okazją by po wielu latach ponownie wsiąść do tej wąziutkiej łupinki. Przy pomocy obsługi stanicy bardzo sprawnie ulokowaliśmy się w dwu i jednoosobowych kajakach ale…. Sam bezlitośnie przekonałem się, że na pół metrowej szerokości kajaku nie można zbyt wielu rzeczy robić na raz. Próba poprawienia położonego na dnie aparatu fotograficznego i telefonu spowodowała, że wylądowałem w wodzie obok wywróconego do góry dnem kajaka.

Na szczęście woda do kolan i sprzęt elektroniczny umieszczony był w pokrowcu, więc oprócz ogólnej wesołości nie poskutkowało to większymi stratami. Najbardziej ucierpiał w kieszeni bloczek KP wpłat uczestników, na szczęście tylko jednym rogiem miał bliższy kontakt z wodą jez. Wdzydzkiego. Cóż nawet największym – wzrostem - przytrafiają się wpadki.

Szybka zmiana mokrych ciuchów i mogłem wskoczyć do busa, by jeszcze z kilkoma osobami, które nad kajakarstwo preferowały jazdę na „kołach”, dojechać do miejsca zakończenia spływu kajakowego i ogniska z pieczonymi kiełbaskami.


Powrót z ogniska trzema zaprzęgami konnymi, z pochodniami - wszystkim sprawił ogromną przyjemność, tym bardziej, że trwał blisko 1,5 godziny.


A to nie był koniec atrakcji przewidzianych na ten dzień. Pomimo zimna ciągnącego z nad wody, kolacja w altanie grillowej bardzo pobudziła kubki smakowe (karczek, pstrąg, kaszanka i skrzydełka z kurczaka), co było widać po szybkości jej pałaszowania. Na szczęście  wszystko co zostało, mogliśmy już spokojnie spożyć w ciepełku w tawernie, przy bardzo zróżnicowanej muzyce granej na „żywo”.

Wieczór minął bardzo szybko, niestety piejący kur zaczął wyganiać z tawerny roztańczone towarzystwo.

Sobotni konkurs „grzybobrania” pomimo dość mizernych wyników (ogólny brak grzybów w lesie) miał przynajmniej jeszcze jedną zaletę. Mogliśmy na własnych nogach zwiedzić okolicę, napawać się cudowną już jesienną przyrodą, pooddychać czystym porannym powietrzem. Ogłoszenie wyników konkursu odbyło się po obiedzie i przyniosło sporą acz miłą niespodziankę dla jego uczestników.

Przed obiadem odbyła się jeszcze jedna sesja wykładów dla trzech uczestników kursu, zakończona rozmowami kwalifikacyjnymi. Tak jak poprzednio bardzo sprawnie tę część zlotu poprowadził Kol. Maciek Grzemski. I już wszyscy mogliśmy pogratulować uzyskania uprawnień nowym Instruktorom Turystyki Żeglarskiej PTTK.

Po obiedzie zgodnie z programem odbyła się prezentacja zdjęć z rejsów Pętlą Wielkopolską i Dnieprem.

Prawie każde ze zdjęć wywoływało u oglądających wiele wspomnień, wzruszeń i humorystycznych komentarzy, a często i nostalgię za przeżytą przygodą, za spotkaniami z interesującymi osobami, pięknymi, niekiedy czarującymi miejscami. I prawie zobowiązanie…. płyniemy w przyszłym roku. Bo zgodnie z Naszą dewizą: „nie ważne gdzie, najważniejsze w jakim towarzystwie”.

Konkurs „grzybobrania” z atrakcyjnymi bonusami wygrała Żaneta H.- jako nagrodę otrzymała butelkę szampana, drugie miejsce Ewa M.- dwie butelki szampana, trzecie miejsce Hania K.- trzy butelki szampana. Przy ogólnym śmiechu i konsternacji zwyciężczyni, wspólnymi siłami uczestników zlotu, zrobiliśmy „strzelający” użytek ze wszystkich nagród.

Potem tylko kolacja, muzyka na „żywo” i zajęcia w podgrupach.

Ostatnie niedzielne śniadanie z ogromną ilością jajecznicy wyśmienicie wszystkim smakowało i choć troszkę złagodziło świadomość rychłego rozstania i wyjazdu do swych macierzystych portów zamieszkania.

Jeszcze tylko wspólne omówienie przyszłorocznych żeglarskich planów, trasy sztandarowego rejsu KTŻ na niemieckie wody jez. Muritz i kanały Berlina oraz miejsca następnego zlotu w Porcie Uraz nad Odrą koło Wrocławia.

Aby na dłużej zapamiętać tak gościnną Stanicę i jej gospodarza, chętni wdrapali się jeszcze na 35 m wieżę widokową, by z góry nasycić oczy wspaniałą panoramą jezior Wdzydzkich i by w duchu pomarzyć o szybkim powrocie do tak cudownego miejsca.

Obiad choć bardzo smaczny i jak zwykle obfity minął szybko i w milczeniu, bo nieuchronność pożegnań i wyjazdu jakoś nie sprzyjała dotychczasowemu radosnemu nastrojowi. Długo potem trwały pożegnania, uściski i obietnice niedalekich wzajemnych spotkań, wspólnych rejsów, przeżycia następnych przygód, zwiedzania nowych miejsc.

Bo świadomość bycia razem w takim towarzystwie, w Naszym Towarzystwie jest ogromna.

Do zobaczenia na następnych rejsach i zlotach, ścieżkach i drogach przygody.

 

Wojtek Skóra